Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Heinlein Robert A Luna to surowa pani (SCAN dal 8
- McCaffrey Anne Moreta Pani Smokow z Pern
- dołęga mostowicz tadeusz pamiętnik pani hanki
- Wyndham John Dzien Tryfidow (3)
- Darwin Charles O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego
- White Stephen Program (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wylądowaliśmy na równinie tak płaskiej, że stanowiła znakomite lądowisko dla śmigaczy.Tam zostaliśmy podzieleni na grupy przez strażników i skierowani na wyższe półki skalne, skąd można było obserwować ługraany.Przyznaję, że przestałam się tam mieć na baczności - co okazało się fatalne w skutkach.Bartare stała przy mnie, Oomark zaś w pewnej odległości od nas, ściśnięty pomiędzy nauczycielem i swoim przyjacielem - właścicielem Griffy’ego.Nawet nie spojrzał w naszym kierunku od czasu, kiedy nas rozdzielono i skierowano w to miejsce.Świadomość tego, że unika nas, bolała mnie, choć być może inni nie zwrócili na to uwagi.Bartare nie próbowała dołączyć do brata.Kiedy dotarłyśmy na półkę, oddała mi rejestrator.A ponieważ nie mogłam pozwolić, by domyśliła się, do czego wykorzystałam go wcześniej, udałam, że przygotuję aparat do nagrywania, kierując obiektyw na to, co działo się na dole.Ługraany nie okazywały najmniejszego zainteresowania obserwującymi ich ludźmi, równie dobrze mogliśmy być całkowicie nie widzialni.Nie były humanoidami, choć poruszały się w pozycji wyprostowanej.Od pulchnego tułowia odcinały się wyraźnie kończyny; górne, długie i szczupłe, i dolne, grube i krótkie, oraz szeroki i mięsisty ogon, który - kiedy co jakiś czas przystawały przed sobą, jak gdyby prowadząc rozmowę - wspierały sztywno o ziemię, tworząc wraz z łapami podtrzymujący cielsko trójnóg.Barwę miały ciemnoczerwoną, ich skórę porastały sztywne, przypominające kolce włosy.Szyja, tak długa i giętka, że przypominała szyje gadów, łączyła korpus z głową uzbrojoną w masywny, jaskrawożółty dziób i ozdobioną grzebieniem nieco dłuższych niż na reszcie ciała kolcowłosów.Ich przednie, a raczej górne łapy, zakończone były czymś w rodzaju dłoni.Tymi nibyrękami ługraany posługiwały się nader zręcznie, jeśli sądzić po prymitywnych chatach zbudowanych z ułożonych w stosy kamieni, tak dobranych i dopasowanych, że nie rozsypywały się.Stworzenia te zajmowały się też uprawą grzybów i hodowały pewien gatunek ogromnych owadów, stanowiących odpowiednik bydła.Z pewnością były wystarczająco niezwykłe, by przykuć uwagę aż za bardzo, jak to sobie nagle uświadomiłam, kiedy rozejrzałam się wokół i stwierdziłam, że Bartare zniknęła.Nie było jej w naszej grupie.A szukając jej odkryłam, że Oomark również zniknął.Przesunęłam się do tyłu, a pierwsze ukłucia niepokoju ustąpiły miejsca pewności, że dzieci zostaną odnalezione i to szybko.Lecz kiedy chciałam porozmawiać ze strażnikiem, nauczycielem, czy choćby którymś z pozostałych dzieci, odkryłam - ku coraz większemu przerażeniu - że znowu pojawiła się ta sama wewnętrzna blokada, nie pozwalająca mi wcześniej zwrócić się o pomoc, gdy usiłowałam poradzić sobie z Bartare.Mogłam myśleć o tym, co powinnam zrobić, lecz wykonanie tego było niemożliwe.Wydawało się jednak, że nic nie przeszkadza mi w opuszczeniu skalnej półki.Ruszyłam ścieżką z powrotem.Nikt z pozostałych wycieczkowiczów nie spojrzał na mnie ani o nic nie zapytał, choć tak bardzo tego pragnęłam.Ucieczkę Bartare i Oomarka odkryłam chyba wcześniej, niż spodziewała się tego dziewczyna, bowiem dostrzegłam ich w oddali, nie na ścieżce prowadzącej do lądowiska śmigaczy, lecz na prawo wśród skał.Wspinali się na szczyt.Ponieważ nadal nikt nie zwracał na mnie uwagi, musiałam sama podążyć za nimi.Nie ulegało wątpliwości, że do wspinaczki potrzebować będę obu rąk, tak więc musiałam zrezygnować albo z rejestratora, albo z torby z prowiantem.Ta druga miała solidny pasek i można było zarzucić ją na ramię.Zostawiłam więc rejestrator w miejscu, gdzie zeszłam ze ścieżki, by pójść w ślad za dziećmi.Miałam nadzieję, że w razie czego będzie on znakiem, który szukającym nas wskaże właściwą drogę.Obawiałam się, że to samo, co uniemożliwiło mi zaalarmowanie lub ostrzeżenie innych, przeszkodzi mi też w pozostawieniu tego małego znaku.Ale nie, zdołałam to uczynić.Mogłam nawet bez przeszkód ruszyć za rodzeństwem.Zdążyli mi już zniknąć z oczu, i jeśli nie zamierzałam zgubić ich w tej gmatwaninie potrzaskanych skał, musiałam się pospieszyć.Choć byłam w dobrej kondycji fizycznej, głównie dzięki reżimowi panującemu w internacie, pewnie nie wspięłabym się na pierwszy grzbiet, ponieważ droga okazała się trudniejsza niż wydawała się z dołu.Jednak rozpaczliwa potrzeba odnalezienia dzieci dodawała mi sił.Stok był zdradziecki, usłany kamieniami, które poruszone pociągały za sobą inne, wspinaczka wymagała więc najwyższej ostrożności.Byłam skoncentrowana wyłącznie na tym, co znajdowało się bezpośrednio przede mną.Dotarłam na sam szczyt i kiedy zmierzyłam wzrokiem rozciągający się przede mną teren, stwierdziłam, że nie zgubiłam dzieci.Przebyły już część drogi na następną górę.Oomark wlókł się z tyłu i co jakiś czas Bartare przystawała, żeby na niego poczekać.Nie mogłam usłyszeć tego, co mówiła, lecz za każdym razem wystarczało to, by na krótko zrywał się do wzmożonego wysiłku.Pozostałam na miejscu, dopóki nie dotarli do szczytu następnego wzniesienia, byłam bowiem niemal pewna, że gdyby Bartare zobaczyła, że depczę im po piętach, zrobiłaby wszystko, by mnie powstrzymać.Mogłam tylko podążać za nimi w pewnej odległości, dopóki nie znajdziemy się na terenie dogodniejszym do marszu.Skoro tylko przeszli przez grzbiet, ruszyłam jak najszybciej za nimi.Gdy znalazłam się na szczycie, zobaczyłam rozciągającą się w dole rozległą połać w miarę płaskiego terenu, z tym tylko, że wyłaniające się z gleby skalne odkrywki były tutaj liczne, a grunt nierówny, poprzecinany bruzdami i pokryty ogromnymi, zwietrzałymi głazami, co sprawiało, że człowiek musiał poruszać się wolno i ostrożnie.Oomark coraz wyraźniej pozostawał w tyle.Nawet kiedy Bartare odwracała się do niego i czekała, nie wiadomo czy ze słowami zachęty, czy też ostrego ponaglenia, nie przyspieszał kroku.Wlókł się ze zwieszoną głową i zdawał się nie odrywać wzroku od gruntu, po którym stąpał.Nie zatrzymywał się jednak i prawdopodobnie Bartare na razie to wystarczało.Przemierzyli otwarty teren i zniknęli.Tym razem dłużej trwało, nim znowu ich zobaczyłam.Kiedy dotarłam do krańca płaskowyżu, znalazłam się przed ostrym i głębokim uskokiem.Niemal na wprost pode mną zobaczyłam Bartare, która stała zwrócona plecami do tej skalnej ściany.Z rękami wspartymi na biodrach omiatała wzrokiem okolicę, obracając głową to w jedną, to w drugą stronę.Oomark wciąż jeszcze schodził po ścianie urwiska.W pewnej chwili poślizgnął się i spadł.Wstrzymałam oddech, kiedy zobaczyłam, że nie podnosi się, tylko leży tam gdzie upadł u stóp Bartare.Łatwo można było dostrzec, jak bardzo jest zniecierpliwiona, kiedy pochyliła się i obiema rękami chwyciła za tunikę na jego grzbiecie, podnosząc go najpierw na kolana, a potem do pozycji wyprostowanej.Nawet kiedy już stał, nie puściła go, jak gdyby w obawie, że znowu upadnie.Urwisko było granicą szerokiej, otwartej przestrzeni, którą ongiś mogła wypełniać rzeka, od dawna już wyschnięta.Choć tu i tam wśród głazów rosły małe, kolczaste krzewy, nigdzie nie było widać najmniejszego śladu mchu czy porostów.Wielkie kamienie w większości miały barwę szarobrunatną.Lecz gdzieniegdzie wśród nich spoczywały inne, tak różniące się kolorem, że natychmiast rzucały się w oczy.Były ciemnoczerwone i wszystkie miały kształt nieforemnych kuł.Niektóre były tak wielkie, że sięgały dzieciom do ramion; inne dałoby się ująć w obie ręce i podnieść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]