Podobne
- Strona startowa
- Ryszard KapuÂściński Heban
- Rice Anne Krzyk w niebiosa (SCAN dal 961)
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Anne Emanuelle Birn Marriage of Convenience; Rockefeller International Health and Revolutionary Mexico (2006)
- Brian Herbert & Kevin J. Anderson Dune House Atreides
- Ziemkiewicz Rafal A Pieprzony los kataryniarza (SCA
- Chmielewska Joanna Zlota mucha.BLACK
- Bolesław Niemierko Ksztalcenie szkolne Podręcznik skutecznej dydaktyki
- Grisham John Obronca ulicy (SCAN dal 811)
- Grisham John Firma (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z całego serca pragnął, by znaleźli się gdzieś indziej, z da la od tego miejsca, w bezpiecznej górskiej kryjówce.Jednak wraz z upływem czasu, gdy bez kłopotu zebrał informacje, których potrzebował, agent czasu musiał pogratulować sobie podjęcia tego ryzyka.Deszcz rzeczywiście zrobił swoje.Zanthor z Dworu Kondora przez długi czas nie będzie mógł wysyłać wozów.|— Dość już zobaczyliśmy — powiedział wreszcie do Eveleen jadącej u jego boku.— Wracajmy do domu.Mówił ściszonym głosem.Wokół panowała cisza zakłócana jedynie poświstywaniem wiatru.Wszelkie niezwykłe dźwięki niosłyby się daleko.Nikt w oddziale nie zmartwił się tym rozkazem.Chłód przeszywał ich ciała, a nerwy napięte mieli jak postronki od ciągłego zachowywania czujności w terenie, który nie dawał większych możliwości obrony ani bezpiecznej drogi ucieczki.To właśnie musieli czuć i znosić najeźdźcy…Szóstka jechała szybko i forsownie.Opuściła wreszcie Korytarz i znalazła się w niemal równie niebezpiecznym Leju.Ludzie byli trochę odprężeni, mimo że niebezpieczeństwo napotkania patrolu Dworu Kondora nie zmalało.Tutaj przynajmniej można było znaleźć kryjówkę i przestrzeń do podjęcia walki albo ucieczki na wypadek kłopotów.Wiatr wiał im prosto w twarz.Było już za późno, kiedy ich jelenie zaczęły dawać ostrzegawcze sygnały.W chwili gdy położyły uszy, zza ostrego zakrętu uformowanego przez podnóże niskiego wzgórza wyjechało dwudziestu czterech jeźdźców.Dwa oddziały stanęły jak wryte o kilka metrów od siebie.— Przebić się! — krzyknął Murdock.Jego partyzanci dobrze opanowali lekcję natychmiastowej reakcji.Runęli na szeregi wroga, który jeszcze nie otrząsnął się ze zdumienia.Ich przewaga trwała krótko.Najeźdźcy rozjechali się na wszystkie strony i rozpoczęli pogoń.Byli blisko, a ich jelenie, jeśli nawet nie były wypoczęte, to nie były też bardziej zmęczone niż wierzchowce ściganych.Widać było, że łatwo nie ustąpią.Ross pozostał w tyle, żeby dać czas towarzyszom.Lady Gay była szybka.Wkrótce znów go poniesie do przodu.Obalił pierwszego wroga.Drugiego.Inni stłoczyli się wokół niego, nie zniechęceni śmiercią kolegów.Rozpoznali go.Wiedzieli, ile jest wart dla tego, kto go złapie albo zabije.Chciwość i przewaga liczebna podsycały ich odwagę.Walił mieczem na prawo i lewo, rozpaczliwie usiłując otworzyć sobie drogę ucieczki.Na ziemię upadło jeszcze dwóch, a potem trzeci.Poczuł w boku palący ogień, przenikający aż do żołądka.Murdock gwałtownie pochylił się do przodu, krztusząc się wpijając palce w krótką grzywę Lady.Miecz wypadł mu z ręki.Siodło przed nim było już czerwone od krwi.Nieprzyjaciele wydali okrzyk tryumfu, który jednak zaraz przygasł.Wokół Murdocka pojawili się inni ubrani na zielono wojownicy.Podtrzymywała go ręka Eveleen.— Trzymaj się!— Uciekajcie! Wypatroszyli mnie…Nie miał czasu, żeby dokończyć zdanie.Ktoś schwycił wodze Lady Gay i odciągał ją z pola bitwy.Dostrzegł Eveleen, Gordona i dwóch innych, walczących jak wściekli.Eveleen? Czy ona w ogóle była kobietą, czy też raczej żeńskim demonem z piekła rodem?W tej potyczce nie było niczego ludzkiego.Najeźdźcy się o tym przekonali.Zaczęli uciekać przed tym niespodziewany pełnym furii kontratakiem.Potem było już tylko przyćmione uczucie szybkości i nieustanne agonalne drgawki, jakby nierealne, jakby nie on to odczuwał| Przywarł mocno do Lady, ale wiedział, że i tak wkrótce sp z siodła, gdyby nie ręce, które go podtrzymywały z obu stron.Wreszcie ruch ustał.Ktoś zdjął go z siodła.To kowal, pomyślał.Tylko ktoś taki może podnieść mężczyznę z taką łatwości, jakby był dzieckiem.Położono go na ziemi, na płaszczu.Drugi, zwinięty, podłóżono mu pod głowę.Siłą woli zmusił się do otwarcia oczu i wyostrzył wzrok.— Eveleen? — wyszeptał.Szybko zjawiła się w jego polu widzenia.— Spokojnie, Rossin.Udało nam się uciec.— Wszyscy… nie muszą ryzykować… dla umierającego.Jedźcie już.To jest, ja… rozkazuję…— Jesteś niezdolny do działania, kapitanie — odparła z lodowatą stanowczością.— Teraz ja dowodzę.— Głupia…Położyła palce na jego ustach.— Nie zostawimy cię, Ognista Ręko.Nie ja.Był zbyt zmęczony, żeby się kłócić.Zamknął ponownie oczy i poddał się jej woli.Powoli odzyskiwał świadomość.Wiedział, co się z nim dzieje, słyszał i rozumiał to, co wokół niego mówiono, ale udział w rozmowie był ponad jego siły.Rozdarto mu koszulę, przyciśnięto ranę, żeby zahamować krwawienie.Ashe zbadał ranę.Ross rozpoznał jego dotyk.Gordon odetchnął.— Niech będą dzięki Panu Czasu — wyszeptał dziwnie matowym głosem.— Nie wydaje mi się, żeby jelita były uszkodzone.Poprosił o wodę, którą zaraz przyniesiono.Była gorąca i Ross jęknął.Palce Eveleen łagodnie głaskały jego czoło i skronie.— Wytrzymaj, kochany.Zaraz będzie po wszystkim.— Szkoda, że nie możemy zaryzykować jakiegoś środka uśmierzającego ból — powiedział męski głos.To był kowal.Murdocka zdziwiło, że w jego głosie było cierpienie.Oczywiście nie dadzą mu środka uśmierzającego ból — Gordonowi nie zostało już nic z zapasu, który wydano mu, gdy rozpoczynali misję, a organizm Murdocka nie zniósłby miejscowych leków.Gdyby do tej rany doszły jeszcze wymioty — byłby trupem.Ashe zbadał ranę jeszcze raz, jednocześnie ją oczyszczając.— Jestem prawie pewien, że są nienaruszone, ale było blisko.Niebezpieczeństwo z pewnością minęło.Nie zniesie jednak więcej szarpania… Niech mi ktoś pomoże z bandażami.Trzeba je nałożyć bardzo ciasno.Ross poczuł, że dotyka go ktoś inny, jeden z jego ludzi.Opatrywanie było bolesne.Na chwilę stracił przytomność, a kiedy znów ją częściowo odzyskał, był zbyt oszołomiony, żeby rozpoznać, kto to był.Usłyszał, jak Eveleen każe komuś jechać w góry, a potem ogarnęła go ciemność.Kapitanem wstrząsały gwałtowne drgawki.Ktoś przyciskał do jego twarzy lodowatą ściereczkę.Potrząsnął głową, żeby pozbyć się tej męczącej szmaty, i otworzył oczy.Był przy nim Gordon.Wyglądał na zmęczonego, widać było, że ukrywa strach.— Jak nasze sprawy? — Ross ucieszył się, że jego głos już nie drżał, choć był jeszcze słaby.Brzmiał dziwnie w jego uszach, jakby słyszał go przez mgłę.— Nieźle.Właśnie skończyliśmy krótki odpoczynek.Jeśli będziemy jechali nocą, dotrzemy do domu jutro o tej samej porze.— Jakieś wieści o wrogu?— Żadnych.— Moja rana? — zapytał po krótkiej przerwie.— Nie najlepiej — odparł spokojnie Ashe — ale nie jest tak poważna, jak z początku myśleliśmy.Masz wysoką gorączkę.To może być dla ciebie bardziej niebezpieczne niż rana.— Jestem w stanie jechać wierzchem, byle wolno.Każ prowadzić Lady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]