Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Zygmunt Miłkowskisylwetyemigracy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz Galena.Rysy tej twarzy pozostawały oczywiście nie zmienione.Nie przełknęła nawet kęsa solidnego pożywienia.Ale za to piła.Najpierw szklaneczkę szkockiej, chodząc z kąta w kąt po apartamencie, który z trudem poznawała - jak gdyby znalazła się tu po raz pierwszy albo jakby pod jej nieobecność usunięto kilka zasadniczych elementów dekoracji, o których ona zapomniała, ale które niedawno tu były.Czyżby jednym z tych usuniętych a zasadniczych elementów była obecność Galena?Wypiła szklankę szkockiej.Nalała sobie drugą.Potem trzecią.W południe butelka została już z dwóch trzecich opróżniona, a Mauree była na dobre pijana.Coś tam, nie pamięta co, robiła w łazience, potem zwaliła się na łóżko nie rozstając się z butelką.Wrażenie, że jest w jakimś nowym, niezwykłym miejscu, rosło, w miarę jak wzrastała ilość wypitego alkoholu.Ale przynajmniej zniknęła prześladująca ją twarz Galena.Chyba trochę się zdrzemnęła.Zbliżał się wieczór.Dzień chylił się ku następnemu, ustępując przed mrokiem.Cyfro, data, która się przekształca.i jazda!Piątek, to już piątek,wkłada portki nowe,koszulę i potem znówzadziera głowę,by ujrzeć sobotę.Zwariowany wierszyk z jakiejś zapomnianej wyliczanki, wyrecytował się pospiesznie w głowie Mauree i odleciał.Pokój pogrążył się w mroku i ciszy.Słychać było tylko lekki regularny zgrzyt, złożony z dwóch dźwięków, pochodzący z zawieszonej na ścianie salonu kompozycji mobilnej.Mauree starała się nie poruszać, aby nie zmącić tej skamieniałej aury.Nic, najmniejszego gestu, który mógłby skruszyć twardą otoczkę strachu, w jakiej pływało.W dodatku byle gest, nieświadomy, nawet najlżejszy, najkrótszy przyspieszyłby nadejście migreny.Leżała z oczyma utkwionymi w czerni sufitu.Z saloniku dochodziło wolne tik-ti-tak dekoracyjnej kompozycji.Tik-ti-tak.Wioska leżała na zielonym wzniesieniu u stóp góry Na górze znajdowała się Baza, odosobniona, spowijana jęzorami chmur, które ocierały się o szczyty.Wioska - z pięćdziesiąt chat w czystym stylu baskijskim - miała kiedyś własną nazwę.Nazwę równie starą jak kamienie fundamentów najstarszych chałup o stromych dachach.Ale nazwy tej zapomniano, zastąpiono ją inną - Stacja 04 - od czasu, gdy na peryferiach aglomeracji pojawiły się pierwsze betonowe sześciany.Prawdę mówiąc, betonowe sześciany nie były sześcianami, lecz pudełkami powkładanymi jedno w drugie; każde wyposażone w oko cyklopa, niektóre w drewniane balkony.Widziane z daleka robiły wrażenie sześcianów.Te poronione bloki zbudowano dla tysiąca czy dwóch tysięcy turystów.Turystami byli ludzie, którzy przyjeżdżali tu, aby jeździć na nartach, tańczyć, jeść, wcale nie spać i w ten sposób mieć złudzenie wypoczynku, potem odjeżdżali mając oczy mętne od niewyspania, płuca wypełnione papierosowym dymem, w udręczonych uszach ostatnie echa wrzawy, która dodawała uroku atmosferze nocnych klubów.Turyści nade wszystko cenili sobie ciszę i świeże powietrze, i niezrównany spokój emanujący ze śnieżnych krajobrazów: dla tych walorów właśnie - aby namiętnie o nich debatować - napływali regularnie do Stacji 04.Po czym wracali do szpetoty wielkich miast.Tik-ti-tak.tik-ti-tak.Ani Carry, ani Mauree nie byli turystami.Dlatego też w samym środku pastwiska wynajęli mały drewniany domek, kryty łupkiem.Z ganku, który biegł wzdłuż całej fasady, mogli podziwiać wioskę - a także ohydną architekturę z szarego betonu.Patrzyli na kamieniste ścieżki wspinające się po zboczach, na spienioną rzeczkę, na lasy.Patrzyli na śnieg leżący nieco wyżej i na najbliższe pasmo górskie.Ale rzadko, spoglądali w stronę Bazy, która wznosiła się jakieś dwa tysiące metrów wyżej, ponad chmurami.Carry uśmiechnął się.Pamiętasz, Mauree? Kiedy się uśmiechał, to całym sobą, uśmiechały się jego oczy, jego usta.! Mauree przychodziła, Mauree przyszła w pewien chłodny ranek, aby przytulić się do niego, naga pod zmiętym peniuarem.Mauree nie było zimno.Należał do nich dobry kawał świata.- Kiedyś pojedziemy do Cachatcochee.zobaczysz.- mawiała - jest tam błękitne morze, które toczy i pożera bagna, a dalej, w głębi, siatki hamaków między drzewami.- Kiedy? - spytał Carry.Końcami palców gładził przez peniuar lewą pierś Mauree.- Później.Potem, kiedy wszystko się skończy.A on, przypomnij sobie, opowiadał o Amsterdamie, gdzie się urodził, o miejskim zespole Brestu, gdzie później mieszkał.Każde z nich tkało dla drugiego swoje wspomnienia, przeplatając wątki przez osnowę, i w ten sposób tworzyli teraźniejszość.Tik-titak.TIKTITAK.Carry?Przychodził tutaj, często tu przychodził.Zostawiał w jej apartamencie osobiste drobiazgi - czekały teraz na swoich miejscach, ukryte w czerni nocy.Wiedziała, że tu są - to niemożliwe, aby ich nie było! Wystarczy wstać, zapalić światło i zobaczyć te rzeczy.Mogła ich dotknąć, wziąć w rękę, aby przekonać się, że są realne.Nie poruszyła się.Migrena przerwała wreszcie wątłą barierę czujnego bezruchu.Na co one czekały, te rzeczy? Na powrót Galena, na moment, gdy powróci Galen.Powróci!Powróci tutaj, prawda, Mauree?Tik-ti-tak.tik-ti-tak.tik-ti-tak-tik-ti-tak-tik.Carry zjadł coś w barze znajdującym się na jego piętrze, a następnie zjechał do sali rozrywkowej i rozegrał, przegrywając zresztą, wiele partii ping-ponga z KBD nazwiskiem Tolder.Tolder należał do kategorii telekinestetów, więc Carry żartobliwie pokpiwał z niego i z jego zwycięstwa.Potem wdali się w długą rozmowę na temat dobrych i złych stron wędkowania na pełnym morzu.Tolder był sympatyczny; zabawny, bardzo długi i lekko skrzywiony nos odbierał powagę jego twarzy.Carry spotkał go po raz pierwszy - choć Tolder utrzymywał, że pracuje w Bazie od czterech lat: całą wieczność! - ale już po półgodzinnej konwersacji Carry miał wrażenie, że zna go od dawna.Rozstali się późną nocą.Carry wrócił do siebie.Przez chwilę walczył z pokusą, aby połączyć się z Pamięcią Lokali i zapytać o numer apartamentu Mauree.porzucił jednak tę myśl.Przede wszystkim dlatego, że Erlevetchi zdecydowany respektować reguły gry młodej kobiety, musiał przecież zainstalować ją na poziomie mieszkalnym odpowiednim do jej “stanowiska".Galen zaś nie miał ochoty na spacery w tych górnych regionach.Poza tym dlatego, że było już późno, i wreszcie dlatego, że Lorris zalecił mu nienawiązywanie z nią kontaktów.Nie mogły one przynieść nic dobrego.Ten niezrozumiały impuls, który nakazywał mu troszczyć się o psychiczny i fizyczny stan Mauree, wytrącał Galena i równowagi.Niewyjaśniony odruch.Euforia, jaka nim owładnęła po wizycie u Erlevetchiego, z wolna ustępowała przeć! wrażeniem nieokreślonej pustki.Kręcił się w kółko rozważając, co by tu zrobić, żeby tę pustkę wypełnić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]