Podobne
- Strona startowa
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758)
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758) (2
- Jacek Dabala Najwieksza przyjemnosc swiata
- Dukaj Jacek Czarne oceany
- Lackey Mercedes Sluga Magii (2)
- Rice Anne Sluga kosci
- Sapkowski Andrzej Narrenturm
- Wojny Rady Tom 1 Tam Będą Smoki Ringo John
- Brin Dav
- Walter Schellenberg Wspomnienia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie jestem zbyt bogaty, panie Madderdin powiedział. A przynajmniej teraz, kiedyinteresy nie idą najlepiej. Rozumiem skinąłem głową. Niemniej sądzę, że stać cię na dorzucenie, jeśli niegotówki, to chociaż jednego z tych pierścionków.Powiedzmy czerwonego, bo lubię rubiny.Amoże i dwóch zastanowiłem się bo czerwony zapewne przyzwyczaił się do towarzystwazielonego braciszka.Spojrzał na mnie, a potem wolnym ruchem sięgnął prawą dłonią do palców lewej dłoni.Musiał mocno szarpnąć, bo palce napuchły mu od upału.Podał mi dwa pierścienie naotwartej dłoni.Oj, solidne były to pierścienie, mili moi.Szeroka, złota obrączka i kamyczkisporej wielkości.Zacny Marius jak widać lubił błyszczeć w towarzystwie. A czy ta niebieska sierotka nie będzie zbytnio samotna, panie van Bohenwald? Aż żalzostawiać ją w nieutulonym płaczu za krewniakami.Tym razem szarpnął za pierścień z jakąś tajoną złością.Ten siedział na palcu mocniej,więc trochę się namęczył, zanim go zdjął.Przyjąłem od niego wszystkie trzy pierścienie izważyłem je w dłoni.Lekkie one nie były. Aż tak ci na tym zależy, Mariusie? zapytałem z zamyśleniem. Nie lepiej działać, jakinni kupcy? Opłacać się łobuzom z Tirianu i zarabiać swoje? Aż tak bardzo ci zależy napieniądzach? A może na tym, by ich pognębić? To nie tak, mistrzu Madderdin rzekł i nie mógł odwrócić wzroku od mojej dłoni, naktórej wciąż leżały pierścienie. Wierzę w wolną konkurencję i w to, że powinien decydowaćpieniądz oraz zdolności.Ale nie zgadzam się, aby łamano moje dobre prawa do tego, bysamemu decydować z kim i jak chcę prowadzić interesy. Jesteś idealistą, Mariusie powiedziałem. Ludzie zawsze łamali prawo i zawsze jebędą łamać.Na rzekach będą pływały pirackie barki, a księgowi będą oszukiwać poborcówpodatkowych.Ten, kto ma większe wpływy i większą siłę, będzie dyktował ceny orazustawiał rynek.Tak jest i tak musi być. Ja się na to nie zgadzam, mistrzu Madderdin rzekł z jakąś zawziętością, dziwnie niepasującą do jego nalanej twarzy.Pomyśleć, że ktoś kiedyś powiedział, iż grubasy sąpoczciwymi ludzmi. Płacę uczciwie podatki, ale nie chcę płacić jeszcze haraczu tiriańskiejbandzie. Hmmm Odłożyłem pierścienie na blat stolika.Zalśniły pięknie. Lubię idealistów stwierdziłem i żałuję czasem, że moja praca wymaga ode mnie zbyt wiele realizmu.Umówmy się więc tak, Mariusie: jeśli nie załatwię wszystkiego po twojej myśli, stracisz tylkotrzysta koron i moje koszta podróży oraz utrzymania.A te błyskotki wrócą do ciebie.A jeślicała rzecz się uda, będzie cię stać na następne pierścionki, a tych trzech braciszków zostanie umnie.Czy to uczciwa propozycja? Tak, mistrzu Madderdin powiedział i widziałem, że moje słowa podniosły go naduchu. Widzę, że przyjaciele nie mylili się co do pana. Odbieram to jako komplement roześmiałem się. Dobrze, idz już teraz i zostaw mnieupałowi oraz wszom.Od razu mówię, że nie ruszę się z Hezu, póki nie skończy się taprzeklęta pogoda.A Bóg raczy wiedzieć, kiedy wreszcie spadnie deszcz.To mu się nie spodobało, ale przez chwilę nic nie mówił.Potem dopiero bąknął: Na rzece jest chłodniej, mistrzu Madderdin.Na pewno lepiej by wam było na mojejbarce niż tutaj.Każę przygotować kajutę i dobre wino, chłodzone w lodzie.A może jakąśdziewkę, która umiliłaby wam trzy dni podróży? Czy myślisz, że w takim upale można myśleć o dziewkach? Znowu ułożyłem sięwygodniej.Całe ciało miałem tak mokre, jakbym dopiero wyszedł z kąpieli. Chociaż dodałem po chwili może to i dobry pomysł.Potrząsnąłem głową i wstałem.Jednym szybkim ruchem, gdyż wiedziałem, że jak będęsię do tego dłużej zbierał, znowu uznam, że najlepiej jest jednak leżeć. Szykuj barkę, Mariusie.O zachodzie słońca odpływam.Tylko niech dziewka naprawdębędzie warta trzech dni spędzonych z nią w jednej kajucie. Robi się, mistrzu Madderdin rozpromienił się. Mój kantor i magazyny są wewschodniej części doków.Każdy wam wskaże drogę.Albo nie, wyślę po południu chłopaka,by was zaprowadził.Na koniec wyciągnął rękę i potrząsnął serdecznie moją dłonią.Miął miękkie palce izniewieściały uchwyt.Wyciągnąłem dłoń z jego dłoni i skinąłem mu głową.Znowu poczułemsię bardzo zmęczony.Jakoś Marius van Bohenwald nie potrafił mnie zarazić swoimentuzjazmem.Ale spędzenie trzech dni na wygodnej barce zapewne było dużo lepszymrozwiązaniem od gnicia w łóżku pełnym wszy i pluskiew.Zwłaszcza, że moja sakiewka miałasię zapełnić, kupiec miał pokryć koszta utrzymania, a trzydniowe towarzystwo jakiejś hezkiejślicznotki również nie było do pogardzenia.Pod warunkiem, że będzie to naprawdęślicznotka, a nie portowa kurwa zżarta pracą i chorobami.Cóż, zobaczymy, czy Marius vanBohenwald potrafi wyrazić swój szacunek.Jeśli nie zawsze mogę wrócić do wszy ipluskiew.Jednak przed spacerem do portu i zaokrętowaniem się na łajbie Mariusa van Bohenwaldamusiałem dowiedzieć się, kim jest mój zleceniodawca.To, że jego nazwisko obiło mi się ouszy, nie znaczyło przecież nic.Zwłaszcza, że ja nie mam tak dobrej pamięci, jak Kostuch,który rozmowy sprzed miesięcy potrafi cytować, jak gdyby odbyły się wczoraj.Oczywiście wmieście takim, jak Hez sprawdzenie licencjonowanego kupca nie jest niczym trudnym anipracochłonnym.Wystarczy udać się do gildii kupieckiej i przepatrzyć dokumenty.Człowiekobcy miałby może niejakie kłopoty z uzyskaniem odpowiednich papierów, ale waszegouniżonego sługę kanceliści znali więcej niż dobrze i nikt nawet nie myślał, by rzucać mikłody pod nogi.Dlatego też dowiedziałem się, iż van Bohenwald wykupił roczną licencjęoraz miał referencje od dwóch zacnych kupców z Bortalz, w którym to mieście żyła jegobliższa i dalsza rodzina.Zgłosił utratę statku i wystąpił o odszkodowanie z tytułuubezpieczenia, a postępowanie w sprawie trwało.Poza tym dzierżawił na terenie portumagazyn i biuro.Dokumenty gildii, jak zwykle były jasne, przejrzyste i konkretne, a waszuniżony sługa po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że jeśli chce się prowadzićintratne interesy, to należy dbać o porządek. Tak, tak, biedny Mordimerze powiedziałem sobie. Kiedyś kupcy orazprzedsiębiorcy zawojują świat, a dzięki nim prawdziwą władzę zyskają urzędnicy i prawnicy.A twoja zacna profesja odejdzie w mroki zapomnienia, bo wszyscy zapomną o moralnejczystości, a myśleć już tylko będą o bilansie strat i zysków.Miałem jednak nadzieję, że nie nastąpi to za mojego życia.Marius van Bohenwald wydawał się więc człowiekiem wiarygodnym, choć przyznamszczerze, że wolałbym sprawdzić go nieco dokładniej.Ale pogoda w Hezie była takparszywa, że z ulgą myślałem o orzezwiającym rzecznym rejsie.Zresztą, jak miały wskazaćpózniejsze wypadki, nawet najbardziej dokładne sprawdzanie kupca z Bortalz nieprzyniosłoby mi żadnej, dającej się wykorzystać, wiedzy.* * *Barka należąca do Mariusa van Bohenwalda była zwykłą, rzeczną krypą.Szeroka, opłaskim dnie, tępym dziobie i jednym maszcie.Ale pod pokładem było zadziwiająco dużomiejsca na towary, a beczki i worki leżały również na deskach pokładu, pieczołowicieobwiązane linami i nakryte szarym, żaglowym płótnem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]