Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Philip K. Dick, Roger Zelazny Deus Irae
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Dick Philip K Oko Sybilli (SCAN dal 956)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Dick Philip K Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
- Philip K. Dick Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
- Opis obyczajow za ponowania... Kitowicz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- commandos.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamyśl jednocześnie przyszła dzieciom do głowy, więc wymieniły spojrzenia pełne łez.I po raz drugi w życiu, lecz nie ostatni, każde z nich ujrzało własne uczucia wypisane natwarzy tego drugiego.Tylko przewoźnik i ważki wydawali się obojętnie traktować tę podróż.Wielkieowady jaśniały kolorami i urodą nawet w lepkiej mgle, otrząsały z wilgoci przejrzysteskrzydełka; a starzec w chałacie z worków pochylał się w tył i w przód, w tył i w przód,zapierając bose stopy o wilgotne, śliskie dno łodzi.Podróż trwała dłużej, niż Lyra przypuszczała.Chociaż jej cząstka konała z bólu,wyobrażając sobie Pantalaimona porzuconego na brzegu, inna cząstka uczyła się znosićcierpienie, mierzyła własną siłę, zaciekawiona, co będzie dalej i gdzie wylądują.Will obejmował ją mocnym ramieniem, ale on również patrzył w przód, próbowałprzebić wzrokiem wilgotne szare opary i usłyszeć coś więcej poza pluskiem wioseł.Wkrótce zauważył zmianę: przed nimi leżała skała lub wyspa.Usłyszeli inny dźwięk,zanim jeszcze zobaczyli, że mgła pociemniała.Przewoźnik pociągnął jednym wiosłem, żeby skręcić trochę w lewo.– Gdzie jesteśmy? – rozległ się głos kawalera Tialysa, nikły, lecz silny jak zawsze,chociaż brzmiący szorstko, jakby kawaler również cierpiał.– Niedaleko wyspy – odparł przewoźnik.– Jeszcze pięć minut i wylądujemy.– Jakiej wyspy? – zapytał Will; on również mówił z trudem, głosem tak zdławionym,że niemal obcym.– Brama do krainy zmarłych jest na tej wyspie – wyjaśnił przewoźnik.– Wszyscy tuprzybywają, królowie, mordercy, poeci i dzieci; wszyscy tędy odchodzą i nikt nie wraca.– My wrócimy – szepnęła Lyra z naciskiem.Nie odpowiedział, ale litość wypełniała jego stare oczy.Podpłynąwszy bliżej,zobaczyli gałęzie cyprysów i cisów zwieszone nisko nad wodą, ciemnozielone, ponure.Grunt wznosił się stromo, a drzewa rosły tak gęsto, że chyba tylko łasica mogłaprześliznąć się między nimi; na tę myśl Lyra wydała krótki szloch połączony z czkawką,bo Pantalaimon na pewno pokazałby jej, że potrafi tego dokonać, ale nie teraz, może jużnigdy.– Czy my umarliśmy? – zwrócił się Will do przewoźnika.– To bez różnicy – odparł starzec.– Niektórzy tutaj przybywają i wcale nie wierzą,że umarli.Przez całą drogę upierają się, że żyją, że to pomyłka, ktoś za to zapłaci; bezróżnicy.Inni jeszcze za życia pragną umrzeć, biedne dusze, za życia pełnego bólu lubnieszczęścia; zabijają się, szukając błogosławionego spoczynku, i odkrywają, że nic sięnie zmieniło, najwyżej na gorsze, bo tym razem nie ma ucieczki; nie można żyć od nowa.Zdarzają się inni, tacy słabi i chorzy, czasami małe dzieci, ledwie się narodziły i jużodchodzą do krainy zmarłych.Wiele, wiele razy płynąłem tutaj z płaczącymniemowlęciem na kolanach, które nigdy nie poznało różnicy pomiędzy światem na górzei na dole.No i starzy, bogaci są najgorsi, wściekli i oburzeni, wrzeszczą, pomstująi przeklinają mnie: za kogo ja się uważam? Przecież zgarnęli i uciułali tyle złota! Czyodwiozę ich z powrotem na brzeg, jeśli teraz oddadzą mi trochę? Postawią mnie przedsądem, mieli wpływowych przyjaciół, znali papieża, króla takiego i księcia owakiego,mogą mnie skazać na chłostę.Ale w końcu dociera do nich prawda: że mogą jedyniepopłynąć w mojej łodzi do krainy zmarłych, zaś owi królowie i papieże też się tam znajdąw swoim czasie, prędzej, niżby sobie życzyli.Pozwalam im wrzeszczeć i wymyślać; niemogą mi nic zrobić; w końcu cichną.Więc jeśli nie wiecie, czy umarliście, a tadziewczynka zaklina się, że powróci do krainy żywych, nie zamierzam się wamsprzeciwiać.Dowiecie się już niedługo, czym jesteście.Przez cały czas wiosłował miarowo wzdłuż brzegu.Teraz wyciągnął wiosła z wody,wsunął uchwyty do łodzi i sięgnął w prawo do pierwszego drewnianego słupa, którywystawał z jeziora.Przyciągnął łódź do wąskiego nabrzeża i przytrzymał, żeby nie kołysała się przywysiadaniu.Lyra nie chciała wyjść na brzeg; dopóki siedziała w łodzi, Pantalaimon mógłją sobie wyobrażać prawidłowo, ponieważ tak ją widział po raz ostatni, ale gdybywysiadła, nie wiedziałby, jak o niej myśleć.Więc wahała się, ale ważki wzleciaływ powietrze i Will wstał, blady, trzymając się za pierś, więc ona też musiała.– Dziękuję – powiedziała do przewoźnika.– Kiedy wrócisz, jeśli zobaczysz mojegodajmona, powiedz mu, że go kocham najbardziej ze wszystkich istot żywych czyzmarłych, i przysięgam, że wrócę do niego, nawet jeśli nikt przedtem tego nie dokonał,wrócę na pewno.– Tak, powiem mu – obiecał stary przewoźnik.Odbił od nabrzeża i powolny pluskjego wioseł rozpłynął się we mgle.Gallivespianie, którzy nieco się oddalili, przylecieli z powrotem i usiedli naramionach dzieci jak przedtem – ona na Lyrze, on na Willu.I tak wędrowcy stanęli naskraju krainy zmarłych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]