Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Roger Manvell, Heinrich Fraenkel Goering
- Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac
- Tadeusz Markowski Umrzec, aby nie zginac
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Ossendowski F. A. Lenin (2)
- Stephen King To (rtf)
- Zakleci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jaciekrece.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twierdził, że nie istnieje coś takiego jak skrucha i nakazywał, by ostatnie godziny - życia spędzili na porządkowaniu własnych spraw.Nikt się nie śmiał, gdy wypowiadał te słowa, chociaż później wielu to czyniło.Kilku jednak usłuchało jego zaleceń.Celebrując swój Dzień Anihilacji, wędrował od wiosek do miast, od miast do metropolii, a wszędzie jego obietnica była dotrzymywana.Nieliczni, którzy przeżyli, z oczywistych powodów uważali się za Wybranych.Do jakiego jednak celu - nie mieli pojęcia.- Jestem gotowy - oświadczył Malacar.- Możemy zaczynać.- Doskonale - skinął głową Morwin.- Zaczynamy więc."Po kiego diabła mu to właściwie potrzebne? - zapytywał sam siebie.- Nigdy nie przejawiał szczególnych zamiłowań estetycznych czy introspektywnych.A teraz ni z tego, ni z owego pragnie, by stworzyć dla niego wysoce osobiste dzieło sztuki.Czyżby się zmienił? Nie, nie wydaje mi się.W urządzeniu tego miejsca z pewnością nie kierował się dobrym smakiem, a od czasu mej ostatniej wizyty nic się tu nie zmieniło.Rozmawia w taki sam sposób, jak zawsze.Jego intencje, plany i pragnienia wydają się być niezmienione.Nie.To nie ma nic wspólnego z jego wrażliwością.O co więc chodzi?"Podejrzliwym okiem obserwował, jak Malacar wbija w ramię igłę i wstrzykuje sobie bezbarwną ciecz.- Czy to jakiś narkotyk? - zapytał.- Łagodny środek uspokajający, niemniej jednak o właściwościach halucynogennych.Za kilka minut zacznie działać.- Nie powiedział mi pan jeszcze, czego mam szukać, jakie zjawisko próbować wywołać, by spełnić pańskie oczekiwania.- Ułatwię to panu - powiedział Malacar po usadowieniu się wygodnie na kanapie.Przed nimi unosiła się stworzona wspólnymi siłami kula.- Powiem panu poprzez Shinda kiedy wizja będzie gotowa.Pańskim zdaniem będzie jedynie pochwycenie jej i utrwalenie.- Lecz zakłada to współpracę stosunkowo dużego obszaru pańskiej świadomości.Nie sprzyja to sile i ostatecznej czystości wizji.Dlatego w trakcie pracy wolę podawać własne medykamenty.- Proszę się nie martwić.Ta będzie silna i czysta.- Jak długo potrwa, nim skrystalizuje się w formie, w jakiej chciałby ją pan zachować?- Być może pięć minut.Pojawi się niczym błysk, ale będzie trwała wystarczająco długo, by zdołał ją pan utrwalić.- Spróbuję, sir.- Z pewnością uda się panu, Morwin.To rozkaz.Bez wątpienia będzie to najtrudniejsze zadanie w pańskiej karierze.Ale chcę ją mieć tutaj, przed sobą, gdy się obudzę.- Tak, sir.- Może odpocznie pan przez chwilę? Z pewnością musi pan poczynić jakieś psychiczne przygotowania.- Tak, sir.- Shind?- Jestem, komandorze.Obserwuję.Jest wciąż zdezorientowany.Zastanawia się.teraz, dlaczego pan tego chce i co to ma właściwie być.Ponieważ jak do tej pory nie udało mu się dojść do żadnych wniosków, próbuje odłożyć te pytania na później.Mówi do siebie, że już wkrótce będzie wiedział.Teraz próbuje się rozluźnić, zrelaksować.Jest wciąż bardzo napięty.Wyciera spocone dłonie o nogawki spodni.Uspokaja oddech i tempo bicia serca.Jego umysł staje się klarowniejszy.Mało istotne myśli zanikają.Teraz! Teraz.On rzeczywiście ma w swym umyśle coś, czego nie mogę pojąć ani zdefiniować.Teraz przygotowuje się do użycia swego specyficznego talentu.Jest zrelaksowany.Wie, że jest gotowy.Nie ma w nim napięcia.Pozwala sobie na nieskrępowany przepływ myśli.Powstają i znikają w ułamku sekundy, łącząc się w intymny łańcuch wspomnień.Nic szczególnie silnego.- Podążaj dalej tym tropem.- Czynię to.Coś, coś chyba.- Co takiego?- Nie wiem.Glob - coś o jakimś globie.- O tym, który skonstruowaliśmy?- Nie, ten wydaje się służyć mu jedynie jako bodziec.Teraz, gdy jest rozluźniony, rozmyśla o nim bardzo wiele.Ten drugi glob.Nie.Jest inny.Dziwny.- Jak wygląda?- Jest duży, a w tle migocą gwiazdy.Wewnątrz.- Co?- Człowiek.Jest martwy, lecz mimo to porusza się.Widzę tu także dużą ilość skomplikowanego wyposażenia.Medycznego wyposażenia.Ten glob jest statkiem - jego statkiem.B Coli.- Pels.Martwy doktor.Patolog.Czytałem niektóre z jego prac.Co z nim?- Najwidoczniej nie ma związku z Morwinem, bowiem zniknął już z jego umysłu.Ponownie pojawiają się ulotne myśli i wrażenia.Lecz jest także coś.rzecz z mojego snu.Rzecz, przed którą cię ostrzegałem, o której mówiłem, że w pewien sposób będzie z nią związany.- Dowiem się.- Nie od Morwina, ponieważ on sam o tym nie wie.To po prostu f akt, iż wiedza, jaką w przyszłości uzyskasz, ma związek z osobą martwego doktora.To on stanowi zagrożenie.Proszę o wybaczenie, komandorze.Myliłem się, gdy po raz pierwszy interpretowałem mój sen.To Pels będzie przyczyną kłopotów, a nie Morwin.Lepiej będzie unikać wszystkiego, co łączy się z martwym doktorem.Dziwne.Niezwykły splot myślowy.- Nie odkryliśmy jednak informacji, której potrzebujemy.Lecz to możemy odłożyć na później.Zajmijmy się teraz "snem".- Zaczekaj.Lepiej, aby nie było te go później.Wyrzuć Pelsa ze swego umysłu i nigdy nie przywołuj go z powrotem.- Nie teraz, Shind.Teraz musisz mi pomóc w przeszukiwaniu pokładów twego brata.- Dobrze.Będę ci asystował.Ale.- Teraz, Shind.I oto znalazł się tam ponownie.Ostrożnie manewrował pomiędzy półkami niezwykłej biblioteki, jaką stanowił umysł tego zadziwiającego stwora.Przed nim leżało wszystko, czego brat Shinda kiedykolwiek doświadczył - od niejasnych wrażeń, datujących się jeszcze sprzed narodzenia, do obecnej świadomości.Odszukał smutne, chore miejsce, na które natknął się wcześniej.Wstrząśnięty bijącą stąd grozą śmierci i koszmarnymi lękami, zmusił się, by spenetrować ten obszar głębiej.Było to to samo widzenie senne, które tak bardzo wytrąciło go z równowagi za pierwszym razem, a które niezwykły umysł Tura z fotograficzną wyrazistością zachował i umieścił pomiędzy innymi wspomnieniami, w galerii własnej agonii.Przypominało poskręcany kleks z dwiema serpentynami, które przypominały drżące nogi.Całość przenikały iskrzące się linie niczym ogon zielonej komety.U podstawy tego czegoś migotała słaba poświata, nadając ciemności powyżej rozmazane, niewyraźne rysy twarzy - choć niewyraźne, Malacar był pewien, iż nigdy przedtem nie napotkał podobnie szkaradnej istoty - z twarzą znajdującą się w pół drogi pomiędzy życiem a śmiercią, oczyma roniącymi krwawe łzy, ściekające na kleks i dalej, na niewyraźne zarysy kształtów wykonanych ze srebrnego kryształu lub płomieni srebrnego ognia.W samym środku owej rzeczy Malacar, posługując się własną pamięcią, dokonał projekcji mapy układu gwiezdnego Zjednoczonych Lig, gdzie każde słońce drżało niczym komórka w umierającym ciele.Zajęło mu to zaledwie chwilę.Powiedział:- Teraz, Shind - i usłyszał krzyk Morwina.Usłyszał także syk przystępujących do pracy dysz.Nagle zdał sobie sprawę, iż sam krzyczy także
[ Pobierz całość w formacie PDF ]