Podobne
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Kapitan Hak scr
- 02 Terry Brooks Mroczne Widmo
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Japanese English Dictionary (58,259 entries)
- Terry Pratchett 06 Trzy wiedz (2)
- Ziemkiewicz Rafal A Pieprzony los kataryniarza (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś pan mówił? - zapytał uprzejmie patrycjusz.- Kapitan Vimes - wyjaśnił Cruces - przejawia zainteresowanie.- Coś podobnego.Ale to jego praca.- Doprawdy? Muszę zażądać, by go odwołano.Słowa przemknęły echem po ogrodzie.Kilka gołębi odfrunęło.- Zażądać? - powtórzył słodkim głosem patrycjusz.Doktor Cruces cofnął się o krok.- Jest przecież tylko sługą - tłumaczył rozpaczliwie.- Nie widzę powodu, by miał się zajmować sprawami, które go nie dotyczą.- Ja sądzę raczej, że jest sługą prawa - oświadczył patrycjusz.- To zwykły figurant i bezczelny zarozumialec!- Coś podobnego.Nie doceniałem siły pańskich uczuć, doktorze.Ale skoro pan żąda, natychmiast przywołam go do porządku.- Bardzo dziękuję.- Nie ma o czym mówić.Niech pan mi nie pozwala się zatrzymywać.Doktor Cruces odszedł w kierunku wskazanym lekkim gestem patrycjusza.Vetinari pochylił się nad papierami i nawet nie podniósł wzroku, gdy rozległ się daleki, stłumiony krzyk.Sięgnął tylko po mały srebrny dzwonek.Po chwili przybiegł urzędnik.- Przynieś drabinę, dobrze, Drumknott? Doktor Cruces wpadł chyba do rowka granicznego.***Skobel tylnego wejścia do warsztatu krasnoluda Bjorna Młotokuja uniósł się, zgrzytnęły drzwi.Krasnolud wyszedł sprawdzić, czy nikogo nie ma, i zadrżał.Zamknął drzwi.- Chłodny wiatr - stwierdził, zwracając się do drugiego obecnego w warsztacie.- Ale można sobie z tym poradzić.Sklepienie warsztatu znajdowało się zaledwie pięć stóp nad podłogą.To dostatecznie wysoko dla krasnoluda.AU, odezwał się głos, którego nikt nie usłyszał.Młotokuj spojrzał na przedmiot zamocowany w imadle i sięgnął po śrubokręt.AU.- Zadziwiające - stwierdził.- Wydaje mi się, że poruszanie tej rury wzdłuż lufy zmusza te, hm, sześć komór do przesunięcia i podania nowej do, hm, otworu odpalającego.To dość oczywiste.Mechanizm spustowy to właściwie zwykłe pudełko z hubką i krzesiwo.Sprężyna.o tutaj.całkiem przerdzewiała.Łatwo ją wymienić.Wiesz - powiedział, unosząc głowę - to bardzo interesujące urządzenie.Razem z tymi alchemikaliami w rurkach i całą resztą.Taki prosty pomysł.To jakiś klaunowski aparat? Jakaś mechaniczna sztuczka?Pogrzebał w wiadrze metalowych ścinków, znalazł kawałek stali i wybrał pilnik.- Potem chciałbym zrobić parę szkiców - powiedział.Trzydzieści sekund później zabrzmiał huk i wzniósł się obłok dymu.Bjorn Młotokuj podniósł się i potrząsnął głową.- Mieliśmy szczęście - stwierdził.- Mógł się zdarzyć paskudny wypadek.Spróbował dłonią odpędzić dym, po czym znów sięgnął po pilnik.Dłoń przeszła mu przez narzędzie.EHM.Bjorn spróbował jeszcze raz.Pilnik był niematerialny jak dym.- Co jest.EHM.Właściciel dziwnego urządzenia wpatrywał się przerażony w coś leżącego na podłodze.Bjorn spojrzał także.- Ojej.- powiedział.Zrozumienie, unoszące się na obrzeżach świadomości, wreszcie zajaśniało pełnym blaskiem.Tak to już jest ze śmiercią.Kiedy się komuś przytrafi, on sam zwykle dowiaduje się o tym pierwszy.Gość porwał urządzenie z pulpitu i wcisnął je do worka.Rozejrzał się nerwowo, uniósł zwłoki pana Młotokuja i przez tylne drzwi powlókł w stronę rzeki.Rozległo się ciche pluśnięcie, a przynajmniej odgłos tak bliski pluśnięcia, jak to tylko możliwe w Ankh.- Niedobrze - westchnął Bjorn.- Przecież nie umiem pływać.TO, OCZYWIŚCIE, NIE SPRAWI ŻADNYCH KŁOPOTÓW, zapewnił go Śmierć.Bjorn spojrzał na niego.- Jesteś niższy, niż sobie wyobrażałem.JA KLĘCZĘ, PANIE MŁOTOKUJ.- To paskudztwo mnie zabiło!TAK.- Pierwszy raz mnie coś takiego spotkało.JAK WSZYSTKICH.ALE NIE OSTATNI, JAK PRZYPUSZCZAM.Śmierć wyprostował się.Stuknęły stawy kolanowe.Nie zaczepiał już czaszką o sufit - nie było sufitu.Pomieszczenie rozwiewało się z wolna.Istnieją bogowie krasnoludów.Krasnoludy nie są osobnikami z natury religijnymi, ale w świecie, gdzie kopalniane stemple mogą pęknąć bez najmniejszego ostrzeżenia, gdzie nagle może wybuchnąć metan, bogowie są potrzebni jako rodzaj nadprzyrodzonego odpowiednika kasku ochronnego.Poza tym, kiedy ktoś uderzy się w palec ośmiofuntowym młotem, przyjemnie jest rzucić jakieś bluźnierstwo.Tylko wyjątkowy ateista o bardzo zdecydowanych poglądach potrafi w takiej sytuacji podskakiwać, wsuwając dłoń pod pachę, i krzyczeć: „A niech to przypadkowe fluktuacje w kontinuum czasoprzestrzennym!”, albo „Aargh, prymitywna i przestarzała koncepcja na krzyżu!”.Bjorn nie marnował czasu na pytania.Wiele spraw staje się bardziej pilnych, kiedy się już zginie.- Wierzę w reinkarnację - oznajmił.WIEM.- Starałem się żyć przyzwoicie.Czy to pomoże?NIE JA O TYM DECYDUJĘ.Śmierć odchrząknął.OCZYWIŚCIE, SKORO PAN WIERZY W REINKARNACJĘ, PANIE MŁOTOKUJ.BĘDZIE PAN JAK NA NOWO WYKUTY.Odczekał chwilę.- Tak, to prawda - przyznał Bjorn.Krasnoludy znane są ze swego poczucia humoru.w pewnym sensie.Ludzie wskazują ich palcami i mówią: „Te małe dranie nie mają poczucia humoru”.HM.CZYW MOJEJ WYPOWIEDZI BYŁO COŚ ZABAWNEGO?- No.Nie, raczej nie.Nie zauważyłem.TO TAKA GRA SŁÓW.NA NOWO WYKUTY.MŁOTEM.MŁOTOKUJ.- I co?NIE ZROZUMIAŁ PAN?- Niestety.CÓŻ.- Przykro mi.ZASUGEROWANO MI, ŻE POWINIENEM ZADBAĆ, BY PRZY TAKICH OKAZJACH NIECO POPRAWIĆ NASTRÓJ.- Wykuty?TAK.- Pomyślę nad tym.DZIĘKUJĘ.***- No dobra - rzekł sierżant Colon.- Rekruci, to jest wasza pałka służbowa.- Przerwał na chwilę, sięgając pamięcią do czasów służby wojskowej.- Będziecie o nią dbać.Będziecie z nią spać, z nią jeść.- Przepraszam.- Kto to powiedział?- Tu, na dole.Młodszy funkcjonariusz Cuddy.- Słucham, rekrucie.- Jak mamy nią jeść, sierżancie?Rozpędzona machina wymowy sierżanta Golona wyhamowała nagle.Miał swoje podejrzenia co do młodszego funkcjonariusza Cuddy’ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]