Podobne
- Strona startowa
- Zywe kamienie BERENT
- Berent Wacław Żywe kamienie
- Ozimina BERENT
- Berent Wacław Ozimina
- Antoniusz i Kleopatra William Shakespeare
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Jakes John Złota Kalifornia tom I
- Beck Jozef Ostatni raport
- Christie Agata Slonie maja dobra pamiec
- Pullman Philip Mroczne materi Bursztynowa luneta
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- commandos.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo powaga nieszczęścia jest jak smutek leniwy, a smęt taki, co nam miesiące i lata wypeł-nić sobą zamierza, jest jak śmierć sama powoli na nas idąca.Uciec!.I Nina sama nie wiedziała, jakie to myśli skądciś jej się pojawiły i przepadając gdzieśzerwały ją nagle z miejsca w sprężeniu ramion upartym: postanowienie przyszło samo.Ja-kie to mianowicie postanowienie nie wiedziała zresztą dobrze. Nie płacz! tupnęła na Wandę.Było bo w tym i upokorzenie, i obelga już po prostu: ta poczciwa Wanda płacząca zanią, która to wszak sama czynić powinna.I znowuż wydała się jej Wanda, niby ta zakaptu-rzona nad chorą zakonnica, która na to tylko współczuje i płacze, aby spleść rychło ręce obie iopuściwszy powieki opowiedzieć, jak to święta Brygida, córka królewska, była jeszcze ład-niejsza, tańczyła jeszcze piękniej, a jednak, cała się cierpieniom ludzkim oddawszy, i miłośćnawet. O, nie, nie! dajcie mi pokój ze świętymi rzuciła opryskliwie tym myślom w odpo-wiedz.I jęła chodzić po pokoju.A że krok plątał się mimo wszystko, był jakby niezdecydowany ico chwila w opieszałość opaść gotowy, więc podjęła suknię bocznym chwytem, możliwiewysoko; ściągnęła fałdy w garść dla większego reliefu bioder, czyniąc to wszystko po części Wandzie na złość , tym świętościom w odpowiedz, po części zaś dla skrzepienia byuczuć się, wszystkim smętkom spornie: hardą, mocną, pewną siebie.I tak w biodrach rozko-łysana, w brawury kobiecej kroku i geście przechadzała się po miękkim dywanie, jakby naczających się stopach. Bój się Boga, Nino, co ty gwiżdżesz?! A ty skąd to znasz? odpowiedziała opryskliwie, pokazując gniewnie czubek języka.I zawstydziły się obie.Stąd nawrót smutku jeszcze gorszy niż przedtem.Wanda doczekała się wreszcie: oto łzywielkie zakręciły się wirem gwałtownym w oczach Niny; porwała się tedy z miejsca, by jąramionami ogarnąć.Lecz Nina żachnęła się jej w rękach, chwytając kurczowo za oba ramiona.59 Ach, zostaw mnie! Bo ja bym w tej chwili coś złego chciała komu zrobić! Komuż to?. rozchyliły się szeroko fioletowe oczy Wandy. I za co?. Ach, wszystko jedno komu! Wszystko jedno za co! Zostaw mnie.Ty wcale nie jesteśkobietą.Ja nie umiem myśleć potulnie.Przez pokój przeszło w pośpiechu kilku młodych panów: po dwóch, po trzech, zaszepta-nych gorączkowo.Wanda usłyszała jakieś słowo i zbladła nagle. Gdzie są?! zagadnęła poufale jednego z przechodzących. W przedpokoju brzmiała prędka i przyciszona odpowiedz.Same nie spostrzegły, jak je pociągnął za sobą ten tajemniczy rozruch szeptów i kroków.Znalazły się w bibliotece.Grupa młodych ludzi w ciemnym kącie niewyrazna, zatarta mrokiem, rozkołysana głowa-mi w szmer oczekiwania; wyciągały się jakieś palce ku drzwiom, za którymi słychać byłomowę obcą, tak jaskrawię odcinającą się rozgłośnym akcentem spokoju i pewności siebie odtego tu trzepotania się ciszy.To kontrastowe napięcie chwili uderzyło w czujne instynkty Niny, zanim się zorientowaćzdołała, o co idzie.Pytającej rozszerzyły się nozdrza: Co takiego?!.Co? co się stało?Zanim jej odpowiedziano, spostrzegła, że ta grupa zaszeptana przysłania sobą kogoś sie-dzącego na krześle.Ujrzała misę przed nim trzymaną, gąbkę w niej wielką i jak rubin w tejchwili czerwoną.Ktoś stał opodal z flaszką lekarstwa; nieskończony wąż białej szmaty owijałsię ostrożnie koło tej głowy pochylonej.Owijał się niezgrabnie: zsuwał raz po raz i wikłałopatrunek.Coś pchnęło Ninę naprzód w nagłym zakrzątaniu się rąk bezczynnych: Ja!.Ja!.Ja!Było w tym impecie tyle uporu, narzucającego się ludziom w chwili, gdy nikt o pierwszeń-stwo spierać się nie myślał, że stało się jakoś tak, iż szpula bandaża znalazła się rychło w rę-kach Niny, a biała szmata owijała się koło rannej głowy łagodniej i troskliwiej niż przedtem. Dobrze tak? pochyliła się nad uchem twarzy nie widzianej.Odmruknięto basem. A wy nie przypatrujcie się tak, bo jemu przykro zwróciła się z nakazem do ludzi, któ-rzy przed chwilą dopuścić ją raczyli.Jakoż cofnięto się natychmiast.Z dom ponad głową ranną wyciągnęła się olbrzymia, żylasta łapa i, namacawszy gdzieśponad swoim czołem rękę Niny zakrzątaną, ukryła ją w swoim kułaku niemą podzięką.Załatwiwszy się rychło, odwróciła się ku ludziom, niecierpliwa odpowiedzi, której dotych-czas jej nie udzielono.Ta natarczywość pomocy i zaciekawień, ta drobnych rąk kocia krzęt-ność, gładkiego oblicza powab, oczu rozbieganie łyskliwe i postaci całej szelestna zwinność:cały ten nerw i dryg kobiecego niestatku, wniesiony w ponurą chwilę niebezpieczeństwa,usposabiał ludzi milcząco i chmurnie.Nina poczuła na sobie spojrzenia niechętne.Dobywszywreszcie z czyichś ust opryskliwych, co za goście są w przedpokoju, krzyknęła sprężeniemsię postaci całej, by w nagły zwrot poskoczyć ku drzwiom na stopach miękkich.Dopadłaoczami do dziurki od klucza.Ktoś ją gniewnie za ramię powstrzymywał.Szarpnęła się całymciałem. Ja chcę zobaczyć! Ciszej! ofuknięto ją. Ja! przedrzezniał ktoś cierpki.Przykucnięta nad zamkiem, dłońmi do drzwi przylepiona, wibrowała cała niebezpieczeń-stwem chwili: Już odchodzą! szepnęła z ulgą oddechu. Już idą! zatrzepotała się dłoń-mi jak skrzydłami, nie odrywając oczu ani na chwilę. Kłaniają się po wojskowemu pułkow-nikowi.Jeszcze raz.Bardzo grzecznie!60Lecz gdy się na pokój odwróciła, sprostowała się znów prężnie, a okrzyk zdumienia zawisłna ustach wpółotwartych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]