Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Corel DRAW (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z grobli młyn wygląda niemal jak prawdziwy francuski wiejski dom z oszklonymi drzwiami otwierającymi się z nadbudówki na groblę i na kamienny taras wzdłuż niej.Od strony drogi, gdzie stoi samochód, wysoki młyn wygląda surowo, srogo, odpychająco i zimno.Nicole i Maggie zostały nieco z tylu, trajkocząc przez chwilę z Lorettą.Zanim doszły do schodów, Lorettą zatrzymuje się i odwraca.- Spójrzcie, dziewczęta! Czy kiedykolwiek widziałyście coś piękniejszego?Dziewczęta przyciskają śpiwory do piersi i spoglądają na zamarznięty staw.Na lodzie pojawiły się maleńkie kępki krystalicznych narośli jak motyle na powierzchni stawu.Chyba -zamarzła skroplona mgła.Każdy kryształek skrzy się w słońcu, załamując światło jak pryzmat, toteż lodowe motyle prawie oślepiają czarodziejskim światłem roziskrzonym drobnymi plamkami błękitu, czerwieni, purpury, nawet żółci.- Dobry Boże! To przypomina Disneyland albo fantazję z Nie kończącej się opowieści czy jakiś film science fiction.Jezuuu! To naprawdę psychodeliczny widoczek.To Nicole daje upust swej egzaltacji.Maggie przygląda się, stojąc w drzwiach.- To takie piękne.Czasem rano widywaliśmy coś podobnego w Idlewild w Kalifornii.Wejdźmy już.Jestem zmarznięta.Ben i Mike stoją za mną jak zahipnotyzowani.Obaj mają ręce zajęte pakunkami.Nie odłożyli paczek, przystanęli tylko na moment.- Mój Boże! Tato, zapomniałem, jak tu jest pięknie.Mając przed oczami taki widok, można zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.Szczerze mówiąc, bałem się trochę tu przyjechać.Zwłaszcza po tym, jak Thierry miał wypadek, Carron umarł na raka, a później madame Le Moine omal nie wykorkowała po wylewie.Martwiłem się, czy zniosę te wszystkie zmiany, czy nic się nie zmieni.- Popatrzcie tylko na to!- Madame Le Moine jest już zdrowa, Mike.Odzyskała pamięć i wróciła do sil.Niedawno pytała o ciebie.A wczoraj odwiedziła nas w młynie.Wyjrzała nawet na próg, kiedy przyjechaliście, ale nie chciała przeszkadzać.Jak zawsze pozostaje wciąż tą samą przemiłą kobietą.- Powiadasz, że wyszła na próg domu, gdy przyjechaliśmy, a my nawet nie przywitaliśmy się z nią.Urywa i patrzy mi w oczy.Potem zbiera się, by pójść do niej.Zbliża się Ben.- Wszystko w porządku, Mike.Ona rozumie, że jesteście zmęczeni podróżą.Odwiedzisz ją później.Ben mija Mike'a.- Nie martw się.Dałem jej znak ręką, by przyszła, ale pokazała, że nie chce przeszkadzać.Madame Le Moine nie będzie miała żalu, Mike.Ben mija mnie i wchodzi na schody.Mike podchodzi bliżej.- Jezu, on jest taki poważny.Czy zawsze jest taki, tato?- Prawie zawsze.To bardzo poważna osoba, Mike.On jest taki skrupulatny, że nieraz doprowadza mnie do szału.Czasem czuję się przy nim jak wesoły, psotny skrzat.Wchodzimy ostrożnie po spękanych schodach.Żałuję, że nie widziałem, jak zareagowały dziewczęta na zmiany w młynie, ale jestem rad, że byłem przez chwilę tylko z Benem i Mike'em.Nie wiem, dlaczego jestem lepszym ojcem dla chłopców niż dla córek.Nie wiem, czy słusznie, ale dziewczęta wysuwają więcej skarg pod moim adresem.Być może tkwi to w ich naturze.Lor jest specjalistką w tej dziedzinie.Nie stosuje żadnych jęków, płaczu, narzekania.Jej morderczy oręż stanowi stałe nękanie; wciąż przypomina mi o rzeczach, które trzeba zrobić, utrzymuje na dystans, obserwując zimno, jakby kontrolowała automatycznego pilota.Zwykle mówi: „Zróbmy to!” albo „Myślę, że powinniśmy to zrobić!”, ale w ten sposób wydaje polecenia dla mnie.Możliwe, że trwa to od początku naszego małżeństwa.Nie wiem, dotąd nie przywiązywałem do tego wagi.Boże, chciałbym lepiej sobie radzić z naszymi sprawami.Głównie chodzi mi o pożycie małżeńskie.Zamykam drzwi za sobą.Śpiwory i torby tarasują przejście pomiędzy wielkim stołem a wysoką choinką, którą osadziłem w otworze pośrodku drugiego kamienia.Nie wiem, dlaczego goście zostawili tutaj swoje bagaże.To miejsce równie dobre jak każde, by pozbyć się kłopotliwych pakunków.Prędzej czy później będą musieli przenieść bagaż na stryszek.Wydaje mi się, że byłoby najlepiej postawić go na podeście schodów.Zastanawiam się nad tym przez chwilę i dochodzę do wniosku, że to tak naturalne i logiczne.- Okay, nie macie nic przeciwko temu, że przeniosę wasze torby na stryszek?Na dwie sekundy zapada porażająca cisza.Wszyscy spoglądają na siebie nawzajem, potem dziewczęta i Mike wybuchają śmiechem.Lor zerka na mnie spod oka.Ben wydaje się zakłopotany.Zastanawia się, co takiego zabawnego wydarzyło się przed chwilą, czego nie zauważył, może nie dosłyszał albo nie zrozumiał.Nicole potyka się, przechodząc wśród toreb i wpada mi w objęcia.Wiem, dlaczego się śmieją.To jest tak zabawne dla nich.Nicole cmoka mnie, obdarzając pocałunkiem córeczki, co stanowi dziecięcy ekwiwalent porzekadła „Wyskoczył jak Filip z konopi!”- Tato, nie uwierzysz, ale rozmawialiśmy w samochodzie o tym, że będziesz chciał poukładać nasze rzeczy.To takie niesamowite, kiedy ma się ojca, który zachowuje się jak stara panna.Wpadliśmy niemal w histerię, zastanawiając się, dlaczego tak pieczołowicie sprzątasz tutaj, w młynie, czy w pustym mieszkaniu w Paryżu, a nawet pomagasz starej Frau Berger w Bawarii namydlić plecy podczas sobotniej kąpieli.Czy pamiętasz, jak zamykałeś nas w komórce, gdy zapomnieliśmy zaścielić łóżka czy pozostawiliśmy ubrania w nieładzie, za miast powiesić je w szafie?Gada jak najęta, wybuchając co chwilę śmiechem i chichocząc.Odnoszę dziwne wrażenie, że jej śmiech nie jest szczery i stanowi tylko przykrywkę, pod którą kipi głębokie uczucie.Możliwe, że córki wcale nie pragną, by ojcowie zabiegali o porządek.Maggie i Mike zachowują się spokojnie.Rzucam w ich stronę ukradkowe spojrzenie.Chyba czują się równieskrępowani jak ja.Lor zmarzła na dworze.Wigilia puka do naszych drzwi, a my czekamy z boku sceny.- Nie wiem, Nickie, być może stary zrzęda ze mnie.Czy wiesz, jak wychowywała mnie moja matka? Za każdym razem, gdy zabrudziłem pieluszki, odstawiała mnie od piersi.Później, zanim nauczyłem się siedzieć prosto, zapinała mnie w skórzanych szelkach i zmuszała do siadania.Zwykle wyślizgiwałem się z szelek.Dopiero gdy miałem siedem lat, umiałem się dobrze podetrzeć, a do tego czasu łaziłem usmarowany gównem, które zupełnie, nie przypominało suchych króliczych bobków.Maggie zatyka uszy.- Przestań, tato! Nie obrzydzaj mi wszystkiego w ciągu pięciu minut.Sądziłam, że wstrzymasz się z tą plugawą gadaniną do kolacji.Zupełnie nie różnisz się od Mike'a, którytym swoim czkaniem, bekaniem i głośnym puszczaniem wiatrów może współzawodniczyć z tymi twoimi obrzydliwymi opowieściami przy stole, przez które omal nie zagłodziłam sięna śmierć, gdy byłam dzieckiem.- Przepraszam, Maggie.Próbowałem wam tylko coś wytłumaczyć.Zaraz się przymknę! Rzecz w tym, że staram się być schludny, wcale nie przesadnie, jak mniemam, bo nie szyję sobie ubrań u wielkich krawców paryskich, ale noszę zwykłą odzież roboczą.Jednak źle się czuję w bałaganie.Tracę po prostu poczucie bezpieczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]