Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Robert.Ludlum. .Klatwa.Prometeusza.(osloskop.net)
- Gregory Philippa Klštwa Tudorów
- Jakes John Złota Kalifornia tom I
- Robert Ludlum Mozaika Persifala
- Sw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY(1)
- Chalker Jack L Charon
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wciąż jednak nie mogła się do tego zmusić.W końcu wstała i ostrożnie, z trudem zachowując równowagę, posuwała się przykładem Uty wzdłuż krawędzi muru.Wilgotna powierzchnia kamienia była śliska, toteż dziewczyna szła wolno, nie mając najmniejszej ochoty się obsunąć.Lord Marbon dotarł do odległego końca otoczonej ścianą enklawy i pokonał wznoszący się tam mur.Widziała go stojącego przed bliższą z budowli.W pewnej chwili Uta skoczyła - jednak nie na ramiona Marbona, tylko w górę, daleko, lądując z gracją na najwyżej położonym miejscu gmachu.Wychyliła się i zamiauczała donośnie, jakby z jakimś żądaniem, zwracając się do stojącego poniżej mężczyzny.Briksja wywijała rękami walcząc o utrzymanie równowagi.Ten głos, jaki wydała z siebie kotka! Zakryła dłońmi uszy.Miała wrażenie, jakby ktoś zatopił w jej głowie nóż.Nie.!Nie słyszała teraz tego świdrującego dźwięku, ale go czuła.Kłujący ból dręczył ją niemal z każdym oddechem.Przed oczami miała mgłę - zielononiebieską.To jakby podmywająca podstawy murów woda uniosła się, by uwięzić ich w ciężkim obłoku wilgoci.- Panie!To głos Dweda.słaby.daleki.rozpaczliwy.Ból zelżał.Briksja usiłowała przeniknąć wzrokiem mgłę.Uta na szczycie budowli.Marbon na dole.Dziewczyna odkryła uszy, żeby przetrzeć oczy.Chwiała się na murze, ale - choć bojaźliwie - krok za krokiem szła naprzód.Co się takiego wydarzyło? Gwałtowna fala dźwięku.potem ból.Stopniowo widziała coraz wyraźniej.Na wprost niej stał gmach.Wzrok Briksji padł na ciemne miejsce na jego zwieńczeniu.Uty już tam nie było.Lord Marbon skakał i wyciągał ręce.Znowu podskoczył, ale ześliznął się z powrotem.Usiłował dosięgnąć miejsca, gdzie poprzednio znajdowała się Uta.Briksja była oszołomiona, kręciło jej się w głowie i miała lekkie mdłości.Żeby dotrzeć do celu, była zmuszona przesuwać się po murze na siedząco.Lord Marbon, a kosztowało go to wiele wysiłku, dostał się wreszcie jakoś na szczyt budowli.I raptem - zniknął! Zobaczyła, że teraz Dwed, chcąc iść jego tropem, podskakuje bezskutecznie, zsuwając się ciągle w dół.- Panie! Panie! - rozlegało się jego wołanie, ale tym razem głos młodzieńca nie przyniósł ze sobą bólu tak jak wtedy, gdy odpowiadał na zew Uty.Po Marbonie i kotce nie było śladu.Briksja doszła do końca muru.U stóp budowli stał Dwed z falującą piersią.Walił pięściami we wznoszącą się przed nim ścianę.Briksja ostrożnie podniosła się i stanęła stopami na murze.W tym momencie zagadka tajemniczego zniknięcia została rozwiązana.Na szczycie gmachu był otwór! Ale jak do niego dotrzeć.? Zawołała do Dweda:- Wdrap się tutaj.Na górze jest właz.Nie potrzebował wiele czasy, żeby do niej dołączyć; wciąż oddychał ciężko po licznych próbach dostania się na wierzch budowli.- Nie ma go.! - Dwed z trudem łapał powietrze.Briksja usiadła z powrotem, zwiesiła nogi i zacisnęła mocno dłonie na krawędzi muru po obu swoich bokach.- Nie mamy wyjścia, musimy tu na niego poczekać.Dwed obrócił się gwałtownie w jej stronę.- Tam, gdzie on poszedł, i ja dojdę - rzucił przez zęby.Tylko najpierw znajdź sposób, pomyślała Briksja.Dwed trącił ją stopą.- Rusz się - rozkazał.- Wezmę rozbieg i skoczę.Dziewczyna wzruszyła ramionami.Niech sobie próbuje.Czemu przyszła tak daleko i uwikłała się w jakieś szaleństwo, którego nie pojmuje? Odsunęła się wzdłuż krawędzi lekko zaokrąglonego muru, żeby zrobić Dwedowi miejsce.Młodzieniec cofnął się.Trzymając ręce na biodrach stał przez dłuższą chwilę i mierzył wzrokiem długość rozbiegu, odległość między murem a budowlą oraz wysokość tej ostatniej.Następnie usiadł i ściągnął buty, po czym wetknął je cholewkami za pas.Idąc bosymi już stopami po murze wycofał się jeszcze dalej.Odwrócił się i zaczął biec.Briksja obserwując go złapała się na tym, że wbrew sobie żywi nadzieję, iż dopisze mu szczęście.Odbił się, przeskoczył, po czym uderzył z hałasem w bok budowli.Jedną ręką chwycił za to, w co celował, czyli za brzeg otworu.Piął się do góry, pracując nogami i drugą dłonią, którą w końcu też zdołał zahaczyć.Wtedy wykonał sprężysty ruch i już go nie było - teraz z kolei zniknął on.Briksja została sama.Utkwiła spojrzenie w budowli.W porządku, udało im się.Niech sobie pomylony lord i jego uparty wychowanek szukają tego, co spodziewali się tam znaleźć.To nie jej sprawa.Nerwowo przejechała dłońmi po kolanach.Jaką rolę odgrywała w tym wszystkim Uta? To na jej wrzask odpowiedział tamten przeraźliwy dźwięk (a może sam głos Uty nabrał takiego natężenia?).Kotka pierwsza - to pewne - przeszukała budowlę.Tylko po co.?- Przekleństwo Zarsthora.- powiedziała Briksja do siebie na głos.Słowa te zabrzmiały, jakby były przytłumione i padły daleko od niej.Tymczasem woda przestała chlupotać u podnóża muru i niemal przerażająco wyglądało teraz jej nieruchome lustro.Briksję ogarnęło uczucie.osamotnienia!Znała je od dawna.Znosiła samotność przyjąwszy ją w końcu za stan nie tylko dający bezpieczeństwo, ale też naturalny.Jednak to odczucie było wyjątkowe.Znów coś dziwnego doszło do jej świadomości - miała wrażenie, że jest wzywana.zza jakiejś granicy.Potrząsnęła głową starając się wyzwolić od tych pół przeczuć, pół myśli; niech zostawią ją w spokoju, samą.Samą.Briksja spojrzała w górę, na sklepienie niebieskie.Nie przecinał go żaden ptak.Cała ta dolina wyglądała na opuszczoną i zapomnianą.Wokół zalegała cisza.Wbrew swej woli raz jeszcze spojrzała na budowlę - na otwór, który z tej odległości był dla niej jedynie plamą.To.nie.jest.jej.sprawa.Chwyciła się muru po obu swoich bokach, aż zdrętwiały jej palce - z tak wielką siłą się go trzymała.Walczyła.Nie.nic z tego! To.oni.nikt jej do tego nie zmusi! Zawróci.wycofa się.nie da się zapędzić w pułapkę.Pułapka! O czymś jej to przypomniało.O zapraszających i zniewalających zasadzkach, przed którymi bronił jej kwiat.Czy nie mógł znów się przydać? Dziewczyna popuściła uścisk i zesztywniałymi palcami sięgnęła pod ubranie, żeby wyjąć zaciśnięty pąk na światło dzienne.Wydawał się nawet jeszcze mocniej zwinięty niż ostatnim razem.Kwiat był martwy.To musiało się stać - żaden nie żyłby tak długo po zerwaniu.Briksja trzymała tuż poniżej podbródka kwiat, który wyglądał na uschły.Nadal wydzielał lekko wyczuwalny zapach.Kiedy go powąchała, w jakiś niewytłumaczalny sposób przyniosło jej to cień nadziei.Odetchnęła głęboko raz, drugi.Naraz uniosła głowę i spojrzała na budowlę i otwór.Potrafiłaby się tam dostać, radząc sobie jak Dwed, może nawet lepiej.Tak właśnie zrobi! Nie jest sama - jest jedną z trojga.Znów schowała pąk i wstała z pewnością siebie w ruchach.Jak uczynił to Dwed, cofnęła się po murze, z uwagą oceniła odległość.puściła się biegiem.i skoczyła!Złapała rękami krawędź otworu, jak poprzednio wierzchołek muru.Następnie dźwignęła się do góry i po chwili była już w środku.Zanurkowała w mrok, co przypominało skakanie do jeziora.Ale nie upadła daleko i wylądowała w jakiś dziwny, nie zaplanowany sposób, turlając się po podłodze.Otaczające ją ciemności nie były całkowite
[ Pobierz całość w formacie PDF ]