Podobne
- Strona startowa
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Bulyczow Kir Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Niziurski Edmund Opowiadania.BLACK
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni
- Crichton Michael Linia Czasu (4)
- Heath Lorraine Najwspanialsi kochankowie Londynu 01 Odzyskana miłoÂść
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po obu stronach drogi pojawiły się coraz gęstsze skupiska pochylonych, nie pomalowacych domów, bardziej przypominających miejską zabudowę.Panorama przed nami ograniczała się już teraz tylko do ulicznej scenerii, co pewien czas pojawiały się ślady dawnych chodników wykładanych kostką lub cegłą.Oczywiście wszystkie domy ziały pustką, a od czasu do czasu pojawiały się wyrwy, w których tylko rozpadające się kominy albo na wpół zawalone piwnice świadczyły o tym, że niegdyś stały tu budynki.Wszędzie natomiast dominował mdły zapach ryb, wprost nie do opisania.Wkrótce zaczęliśmy mijać poprzednie ulicei skrzyżowania; ulice po lewej stronie prowadziły ku morzu, były niebrukowane i obskurne, natomiast biegnące w prawo nosiły ślady minionej świetności.Jak dotąd jeszcze nie widziałem ani jednego człowieka w tym mieście, ale zaczęły się już pojawiać pojedyńcze oznaki życia - gdzieniegdzie zasłonięte okna albo stojące na rogu mocno sfatygowane samochody.Bruk uliczny i chodniki wyłaniały się coraz wyraźniej, a większość domów, choć była stara - połączenie cegły i drzewa z początku dziewiętnastego wieku - nadawało się jeszcze do zamieszkania.Z amatorstwa interesowałem się wszystkim, co stare, i w tym bogactwie minionej, ale dobrze jeszcze zachowanej przeszłości prawie przestałem reagować na obrzydliwy zapach ryb, opuściło mnie też poczucie zagrożenia i odrazy.Nie było mi jednak sądzone dotrzeć do celu bez dojmująco przykrego doznania.Autobus podjechał do jakiegoś skrzyżowania albo ronda otoczonego z dwóch stron kościołami, pośrodku którego znajdowały się błotniste resztki trawnika, przede mną zaś, z prawej strony skrzyżowania, wyłonił się ogromny gmach z kolumnami.Niegdyś pomalowany na biało, teraz był szary i obdrapany, a czarnozłote litery na frontonie tak wyblakły, że z trudem zdołałem odczytać napis "Ezoteryczny Porządek Dagona".A więc był to dawny budynek wolnomularzy, przejęty teraz przez wyznawców nikczemnego kultu.Kiedy wytężyłem wzrok, żeby odczytać napis, uwagę moją zwróciły jakieś ochrypłe tony dzwonu, szybko więc odwróciłem się, by wyjrzeć przez okno, przy którym siedziałem.Dźwięk dochodził z kamiennego kościoła z przysadzistą wieżą, pochodzącego ze znacznie późniejszego okresu niż większość okolicznych domów, a zbudowanego w ciężkim gotyckim stylu z nieproporcjonalnie wysoką kryptą z okiennicami.Choć zegar od tej strony, na którą patrzyłem, pozbawiony był wskazówek, wiedziałem, że te ostre uderzenia dzwonu obwieszczają godzinę jedenastą.Nagle jednak wszelkie poczucie czasu zostało wymazane przez niesłychanie intensywnie napierający obraz, który wywołał we mnie paniczny lęk, nim jeszcze zdołałem pojąć, co oznacza.Drzwi do krypty kościoła były otwarte i ukazywały czarne, kwadratowe wnętrze.Wtem ptzesunęła się tam, albo tak mi się tylko zdawało, jakaś postać; w głowie zaświtała mi straszna myśl o zmorze nocnej, co było bulwersujące, bo przecież pozbawione wszelkiego sensu.Był to obiekt żywy - pierwszy poza kierowcą, jaki napotkałem od chwili, gdy wjechaliśmy w gęsto zabudowaną część miasta - i gdybym był w spokojniejszym stanie umysłu, nie wydałoby mi się to tak przerażające.Jak sobie po chwili uświadomiłem, musiał to być niewątpliwie kapłan; ubrany w jakieś niezwykłe szaty, wprowadzone przez Porządek Dagona, który zmodyfikował wszystkie miejscowe kościoły.To, co najprawdopodobniej podświadomie uderzyło mnie już w pierwszej chwili i napełniło takim lękiem, to była wysoka tiara na jego głowie; identyczna jak ta, którą pokazała mi panna Tilton poprzedniego wieczora.To zapewne ona podziałała na moją wyobraźnię i nadała tak złowieszcze cechy niewyraźnej twarzy i odzianej w dziwne szaty, powłóczającej nogami postaci.Wkrótce uznałem, że nie ma sensu aby jakieś rzekome wspomnienie zła wywołało we mnie aż taki wstrząs.Czyż nie było to naturalne, że wyznawcy miejscowego tajemniczego kultu przejęli wśród różnych symboli to niezwykłe nakrycie głowy, dobrze znane tutejszej społeczności.może jako trofeum znalezionego skarbu?Teraz co pewien czas zaczęli się pojawiać na ulicy młodzi ludzie o odrażającym wyglądzie - pojedyńczo albo też w milczących grupkach po dwie, trzy osoby.Na parterze poniektórych zniszczonych domów znajdowały się małe sklepiki i zamazanych szyldach, tu i ówdzie dostrzegłem zapakowane ciężarówki.Szum wodospadu dobiegał coraz wyraźniej, wkrótce dostrzegłem dość głębokie koryto rzeki, a nad nią szeroki, żelazny most, wychodzący na duży, kwadratowy plac.Kiedy przejeżdżaliśmy z łoskotem przez most, rozejrzałem się na wszystkie strony i dostrzegłem budynki fabryczne na porosłym trawą stromym brzegu rzeki.Poziom wody był bardzo wysoki, po prawej stronie, w górze rzeki, znajdowały się dwa wartkie wodospady i conajmniej jeden z lewej, w dolnym biegu.Tutaj szum był ogłuszający.Potoczyłem się na zaokrąglony plac na drugim brzegu i podjechaliśmy z prawej strony przed wysoki, uwieńczony kopułą budynek z resztkami żółtej farby i pozacieranym napisem "Gilman House".Z przyjemnością wysiadłem i natychmiast udałem się do obskurnego hotelu, aby zostawić tam walizkę.W hallu był tylko jeden pracownik - starszy mężczyzna, nie posiadający wyglądu "człowieka z Innsmouth" - któremu postanowiłem nie zadawać żadnych pytań na interesujące mnie tematy, pamiętałem, że w tym właśnie hotelu działy się dziwne rzeczy, wedle relacji kasjera ze stacji kolejowej.Wyszedłem zaraz na plac, z którego autobus już zdążył odjechać, i przyglądałem się wszystkiemu dokładnie i wnikliwie.Z jednej strony tego placu wyłożonego kocimi łbami ciągnęła się w prostej linii rzeka; z drugiej znajdowało się półkole budynków z cegły o spadzistych dachach, zbydowanych najprawdopodobniej około tysiąc osiemsetnego roku, skąd rozchodziło się promieniście kilka ulic na południowy wschód, południe i południowy zachód.Z rzadka stojące latarnie były raczej niskie, o słabym świetle.Rad więc byłem, że zaplanowałem odjazd przed zmrokiem, mimo że zapowiadała się jasna, księżycowa noc.Wszystkie budynki zachowały się w dobrym stanie i miały kilka funcjonujących sklepów; jeden z nich, spożywczy, był filią znanej w całej Nowej Anglii firmy, poza tym znajdowała się tam smętna restauracja, drogeria i biuro centrali rybnej; na wschodnim krańcu, przy samej rzece, mieściło się biuro jedynego funkcjonującego przemysłu w mieście - Towarzystwa Rafineryjnego Marsha.Na ulicach spotkałem w sumie może dziesięciu przechodniów, poza tym w różnych miejscach stało kilka samochodów i ciężarówek.Nikt nie potrzebował mnie objaśniać, że to jest centrum Innsmouth.Od wschodniej strony prześwitywał niebieskimi barwami port, na tle którego wyrastały ruiny trzech, niegdyś pięknych wieżyc, w gregoriańskim stylu.A w kierunku brzegu, po drugiej stronie rzeki, wznosiła się biała wieża, która, jak wywnioskowałem, stanowiła część rafinerii Marsha.Trudno byłoby mi powiedzieć jakimi motywami się kierowałem, ale na pierwszy plan wybrałem sklep spożywczy, którego personel nie przypominał miejscowych ludzi, i tam postanowiłem się czegoś dowiedzieć.Zastałem tylko siedemnastoletniego chłopca, pracującego w charakterze subiekta, i przyjemnie mi się zrobiło na widok jego ożywienia i uprzejmości, które obiecywały pogodną gotowość informacji.Okazał się bardzo rozmowny i wkróyce się dowiedziałem, że nie posoba mu się to miejsce, ma dosyć ciągłego zapachu ryb i zagadkowych mieszkańców tego miasta.Rozmowa z każdym przybyszem była dla niego ulgą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]