Podobne
- Strona startowa
- KRZYŻACY tom I H. Sienkiewicz
- W pustyni i w puszczy Sienkiewicz
- Bez dogmatu Sienkiewicz
- Pan Wolodyjowski Sienkiewicz
- Babski Motyw
- Dziennikow tom odnaleziony Zeromski
- Madeline Hunter 01 Zachwyca w czerwieni
- Robin Hobb Czarodziejski Statek t.1
- Feliks W. Kres Polnocna Granica v 1.1
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 1 Zabojca strachu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzał się dokładnie, gdziejest.Kępa była dosyć duża, trochę krótka, bo okrągława, ale za to tak szeroka, że dwóch ludzi mogło się na niej złatwością położyć.Trzciny otaczały ją naokół jakby murem, zakrywając zupełnie przed ludzkimi oczyma. Nie znajdą mnie tu myślał Skrzetuski chybaby za rybami chcieli po trzcinach chodzić, a ryb nie ma, bo odzgnilizny pozdychały.Tu sobie wypocznę i rozmyślę, co dalej czynić.I począł myśleć, czy ma iść dalej rzeką, czy nie, na koniec postanowił iść, jeżeli wstanie wiatr i będzie trzcinykołysał; w przeciwnym razie ruch i szelest mogłyby go zdradzić, zwłaszcza że przyjdzie mu prawdopodobnieprzechodzić blisko taboru. Dzięki ci, Boże, żem żyw dotąd! szepnął z cicha.I wzniósł oczy ku niebu, następnie myślą uleciał do polskich okopów.Zamek widać było z owej kępy doskonale,zwłaszcza że ozłociły go pierwsze promienie wschodzącego słońca.Może tam z wieży spogląda kto na stawy itrzciny przez perspektywę, a już tam Wołodyjowski i Zagłoba pewno cały dzień będą wypatrywać z wałów, czy gonie ujrzą wiszącego na jakiej beluardzie. Otóż nie ujrzą! pomyślał Skrzetuski i pierś napełniła mu się błogim uczuciem ocalenia. Nie ujrzą, nie ujrzą! powtórzył kilkakrotnie. Mało zrobiłem drogi, ale trzeba ją było zrobić.Bóg mipomoże i dalej.Tu zobaczył się już oczyma imaginacji za taborami w lasach, za którymi stoją wojska królewskie: pospoliteruszenie z całego kraju, husarie, piechoty, regimenty cudzoziemskie ziemia aż jęczy pod ciężarem ludzi, koni iarmat, a między tym mrowiem sam król jegomość.Potem ujrzał bitwę niezmierną, rozbite tabory księcia z całą jazdą lecącego po stosach trupów, powitanie sięwojsk.Oczy bolące i popuchłe przymykały mu się pod nadmiarem światła, a głowa chyliła się pod nadmiarem myśli.Poczynała go ogarniać jakaś błoga niemoc, wreszcie wyciągnął się całą swą długością i usnął.Trzciny szumiały.Słońce wytoczyło się wysoko na niebo i ogrzewało gorącym spojrzeniem rycerza, suszyło nanim ubiór on spał twardo, bez ruchu.Kto by go spostrzegł tak leżącego na kępie z okrwawioną twarzą, ten bysądził, że to leży trup, który wyrzuciła woda.Mijały godziny on spał ciągle.Słońce dobiegło zenitu i poczęłoschodzić na drugą stronę nieba on spał jeszcze.Rozbudził go dopiero kwik przerazliwy koni gryzących się na łącei głośne wołania koniuchów smagających batami tabunne ogiery.Przetarł oczy; spojrzał, przypomniał sobie, gdzie jest.Spojrzał w górę: na czerwonawym od niedogasłychblasków zachodu niebie migotały gwiazdy przespał cały dzień.Skrzetuski nie czuł się wypoczętym ani silniejszym; owszem, bolały go wszystkie kości.Lecz pomyślał, żewłaśnie nowy trud przywróci mu rześkość ciała i spuściwszy nogi w wodę, bezzwłocznie ruszył w dalszą drogę.Szedł teraz tuż przy trzcinach czystą wodą, by szelestem nie zwrócić uwagi pasących na brzegach koniuchów.Ostatnie blaski zgasły i było dość ciemno, bo księżyc jeszcze się nie ukazał spoza lasów.Woda była tak głęboka, żeSkrzetuski tracił miejscami grunt pod nogami i musiał płynąć, co przychodziło mu ciężko, bo był w ubraniu i płynąłpod bieg, który jakkolwiek leniwy pchał go jednak nazad ku stawom.Ale za to najbystrzejsze oczy tatarskie niemogły dostrzec tej głowy posuwającej się wzdłuż ciemnej ściany trzcin.Posuwał się więc dość śmiało, chwilami płynąc, a po większej części brodząc po pas i po pachy, aż wreszciedotarł do miejsca, z którego oczy jego ujrzały po obu stronach rzeki tysiące i tysiące świateł. To tabory pomyślał teraz Boże dopomóż!I słuchał.Gwar zmieszanych głosów dochodził do jego uszu.Tak, były to tabory.Po lewym brzegu rzeki, idąc z jejbiegiem, stał obóz kozacki ze swoimi tysiącami wozów, namiotów, po prawym kosz tatarski oba gwarne,hałaśliwe, pełne ludzkiego rozhoworu, dzikich dzwięków bębnów i piszczałek, ryku bydła, wielbłądów, rżenia koni,okrzyków.Rzeka przedzielała je stanowiąc zarazem przeszkodę dla kłótni i zabójstw, bo Tatarzy nie moglispokojnie stać obok Kozaków.Była też w tym miejscu szersza, a może rozkopano ją umyślnie.Ale z jednej stronywozy, z drugiej trzcinowe szałasy dochodziły, miarkując po ogniach, o kilkadziesiąt kroków od brzegów nad samązaś wodą stały zapewne straże.Trzcina i sitowia rzedły widocznie naprzeciw obozowisk były szczyrkowate brzegi.Skrzetuski posunął sięjeszcze kilkadziesiąt kroków i zatrzymał się.Jakaś potęga i groza szły ku niemu od tych mrowisk ludzkich.W tej chwili wydało mu się, że cała czujność i zaciekłość tych tysięcy istot ludzkich zwrócona jest ku niemu, iczuł wobec nich zupełną niemoc, zupełną bezbronność.Był sam jeden. Nikt tędy nie przejdzie! pomyślał.Lecz posunął się jeszcze naprzód, bo ciągnęła go jakaś niepohamowana, bolesna ciekawość.Chciał bliżejspojrzeć na tę straszliwą potęgę.Nagle stanął.Las trzcin kończył się jakby nożem ucięty.Może też i wycięto je na szałasy.Dalej czysta falaczerwieniła się krwawo od przeglądających się w niej ognisk.Dwa wielkie i jasne płomienie paliły się tuż nad brzegami.Przy jednym stał Tatar na koniu, przy drugim mołojecz długą spisą w ręku.Obaj patrzyli na siebie i na wodę.W dali widać było innych, tak samo stojących na straży ipatrzących.Blaski płomieni rzucały jakoby ognisty most przez rzekę.Pod brzegami widać było szeregi małych łódekużywanych do straży na stawie i rzece. Niepodobieństwo! mruknął Skrzetuski.I nagle chwyciła go rozpacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]