Podobne
- Strona startowa
- Sienkiewicz Henryk Ogniem i mieczem 9789185805372
- Sienkiewicz Henryk Potop tom 2 9789185805709
- Eo Sienkiewiccz, Henryk Quo vadis 1
- Henryk Sienkiewicz Potop tom 3
- Henryk Sienkiewicz Potop tom 1
- Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem
- Bova Ben Zbrodnia
- Salvatore R.A Krysztalowy relikt
- Jordan Robert Oko swiata cz 1
- Polacy Zydzi I Holocaust
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jaciekrece.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Wołodyjowski spojrzał i rzekł: Tędy Motowidło przechodził.Nie dalej jak o pół mili musi leżeć przytajony.Zwita już!Jakoż robił się pierwszy brzask.Pomroka rzedła.Niebo i ziemia stawały się szare, powie-trze bladło, czuby drzew i zarośli powłóczyły się jakby srebrem.Dalsze kępy poczęły się od-słaniać, jakoby kto zasłonę kolejno podnosił.Wtem z bliższej kępy wychylił się nagle jezdziec na koniu. Pana Motowidły? spytał Wołodyjowski, gdy semen osadził konia tuż przy nim. Tak jest, wasza miłość! Co słychać? Przeszli Sierocy Bród; potem kierując się na ryk wołów poszli ku Kałusikowi.Woły po-brali i stoją na Jurkowym polu. A gdzie pan Motowidło? Założył od wzgórza, a pan Mellechowicz od Kałusika.Inne chorągwie nie wiem.137 Dobrze rzekł Wołodyjowski ja wiem; ruszaj do pana Motowidły i każ zamykać.Apojedynczych ludzi niech rozsypie na pół drogi od pana Mellechowicza.Ruszaj!Semen położył się na kulbace ruszył, aż śledziona w koniu z miejsca zagrała, i wkrótcezniknął.Oni zaś pojechali dalej, jeszcze ciszej, jeszcze ostrożniej.Rozwidniło się tymcza-sem zupełnie.Mgła, która o brzasku wstała była od ziemi, opadła całkiem na dół, a nawschodniej stronie nieba ukazała się długa wstęga świetlista i różowa, której światło.i różo-wość poczęły zabarwiać powietrze, wzgórza, zręby odległych jarów i szczyty.Wtem do uszu jezdzców doszły od strony Dniestru liczne zmieszane krakania i wysokoprzed nimi ukazało się lecące ku zorzy ogromne stado kruków.Pojedyncze ptaki odrywały sięco chwila od stada i zamiast lecieć wprost przed się, poczynały zataczać nad stepem koła, jakczynią upatrując zdobyczy kanie i jastrzębie.Pan Zagłoba podniósł szablę do góry, ukazał ostrzem na kruki i rzekł do Basi: Dziwuj się zmyślności tych ptaków.Niech jeno gdziekolwiek ma przyjść do bitwy, zarazze wszystkich stron nadlatują, jakoby je kto z worka wysypał.Gdy samo jedno wojsko cią-gnie albo przyjacielskie mają się spotkać, nie masz tego, tak to bestie umieją odgadnąć inten-cje ludzkie, choć się im nikt nie oznajmia.Sama sagacitas narium tego nie wytłumaczy, dla-tego słusznie dziwić się możesz.Tymczasem ptaki, kracząc coraz mocniej, zbliżyły się znacznie, więc pan Muszalski zwró-cił się do małego rycerza i rzekł uderzając dłonią po łuku: Panie komendancie, a nie wzbronno będzie ściągnąć jednego na uciechę dla pani ko-mendantowej? Hałasu to przecie nie uczyni? Pociągnij waść choćby dwa rzekł Wołodyjowski wiedząc, jaką stary żołnierz ma sła-bość popisywania się celnością swych grotów.Na to niezrównany łucznik sięgnął ręką za plecy i wydobył strzałę pierzastą, za czym nało-żył ją na cięciwę i podniósłszy w górę łuk i głowę, czekał.Stado było coraz bliżej.Wszyscy wstrzymali konie i patrzyli ciekawie ku niebu.Naglerozległ się żałosny jęk cięciwy, niby świegot jaskółki, i strzała wybiegłszy znikła pod stadem.Przez chwilę można było pomyśleć, że pan Muszalski chybił, lecz oto jeden ptak zwinąłkozła i zniżył się wprost nad głowami ku ziemi, następnie koziołkując ciągle, zniżał się corazbardziej, wreszcie począł spadać z rozpostartymi skrzydłami, zupełnie jak liść dający opórpowietrzu.Po chwili spadł na kilka kroków przed koniem Basi.Strzała przeszyła go na wylot tak, żegrot świecił powyżej grzbietu. Na szczęśliwą wróżbę! rzekł kłaniając się Basi pan Muszalski. Będę ja miał z dalekana panią komendantowę, a wielką moją dobrodzikę, oko i w nagłym razie znowu, daj Bożeszczęśliwie, strzałeczkę wypuszczę.Choć tam i bzyknie blisko, upewniam, że nie zrani. Nie chciałabym ja być tym Tatarem, którego waszmość na cel wezmiesz! odrzekła Ba-sia.Lecz dalszą rozmowę przerwał pan Wołodyjowski, który, ukazawszy na dość znacznewzniesienie odległe na kilka stai, rzekł: Tam staniem.Po tych słowach ruszyli rysią.W pół wzniesienia mały rycerz kazał zwolnić kroku, awreszcie niedaleko wierzchołka zatrzymać konie. Nie będziem do samego szczytu dojeżdżać rzekł bo przy tak jasnym ranku z dalekamożna by nas wziąść na oko, ale zsiadłszy z koni przybliżym się tak do zrębu, by głowy nie-wiele wystawały.To rzekłszy zeskoczył z konia, a za nim Basia, pan Muszalski i kilku innych.Dragoni po-zostali pod szczytem, trzymając rumaki, oni zaś posunęli się aż do miejsca, w którym wznie-sienie zapadało się ścianą prawie prostopadłą ku dołowi.138U stóp tej ściany, wysokiej na kilkadziesiąt łokci, rosły dość gęsto wąskim pasem chasz-cze, dalej zaś ciągnął się step niski, równy, którego z tej wysokości ogromną przestrzeń mogliobjąć oczyma:Równina owa, przecięta niewielkim strumieniem biegnącym w stronę Kałusiku, była rów-nież, jak i spód skały, pokryta kępami zarośli.Z największej kępy cienkie smugi dymu uno-siły się ku niebu. Widzisz rzekł do Basi Wołodyjowski to nieprzyjaciel się tam przytaił. Widzę dymy, ale nie widzę ni ludzi, ni koni odrzekła z bijącym sercem Basia. Bo ich zarośla skrywają, chociaż wprawne oko ich dojrzy.Ot tam, patrz: dwa, trzy, czte-ry, całą kupę koni widać; jeden srokaty, jeden całkiem biały, a stąd wydaje się jak niebieski. Prędko do nich zjedziem? Nam ich tu przygnają, ale mamy czas, bo do owej kępy będzie z ćwierć mili. A gdzie nasi? Widzisz, tam ot, hen, skrawek boru? Pana podkomorska chorągiew powinna teraz wła-śnie sięgać już brzegu.Mellechowicz wynurzy się z ówtej strony bodaj za chwilę.Druga to-warzyska chorągiew wezmie ich od tego kamienia.Dostrzegłszy ludzi oni sami ruszą ku nam,bo tędy można dobrze ku rzece pod wiszarem przejechać, a zaś z tamtego boku jest jar okrut-nie przepaścisty, przez który nikt nie przejedzie. To są w matni? Jako widzisz. Dla Boga! ledwo już stoję! zakrzyknęła Basia.Lecz po chwili: Michałku, żeby byli mądrzy, to by co zrobili? To by poszli jak w dym na podkomorską i przejechali im po brzuchach.Wtedy bylibywolni, ale tego nie uczynią, bo naprzód nie lubią oni jezdzie regularnej w oczy lezć, po wtóre,będą się bali, że więcej wojska w lesie czyha, więc pomkną ku nam. Ba! Ale my ich nie zatrzymamy: mamy jeno dwudziestu ludzi. A Motowidło? Prawda! Ha! gdzie on jest?Wołodyjowski zamiast odpowiedzieć, zakwilił nagle, jak kwili jastrząb albo sokół.Wnet liczne kwilenia odpowiedziały mu od stóp wzgórza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]