Podobne
- Strona startowa
- Briggs Patricia Mercedes Thompson 08 Niespokojna Noc
- Forbes Colin Tweed 08 Zabójczy wir
- Terry Pratchett 08 Straz! Str
- Terry Pratchett 15 Zbrojni
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.3 (SCAN dal 802)
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1
- Science Fiction lipiec 2001 (6)
- Agatha Christie Czarna kawa
- Cisco Press CCNP Support Exam
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powinna była przed wejściem na scenę łyknąć jedną wzmocnioną.- Może cię poznała.Bo trzeba być koniem, żeby znieść spokojnie twój widok.Liza Ebner zaśpiewała z początku piosenkę ludową o miłości, wierności i o wianku z kwiatów polnych, które niestety kiedyś zwiędną; ale z nadejściem każdej wiosny kwiaty rozkwitają na nowo, a słońce nie gaśnie nigdy.Dlatego kochajmy!- To mnie po prostu ścięło z nóg - powiedział Kowalski ani trochę tym nie wzruszony.- Kwiatki polne! Czyż jestem krową?- Trafiłeś w sedno - oświadczył Asch.- W moich oczach byłeś zawsze bydlakiem.Liza Ebner zaśpiewała swoim małym, słodkim głosikiem jeszcze jedną, niemniej tkliwą piosenkę.Aplauz nie był zbyt wielki.Kapitan Witterer podniósł się i bił brawo wytrwale, co skłoniło Ascha do natychmiastowego zaprzestania oklasków.- Ale teraz - powiedział Kowalski rozpierając się wygodniej na krześle - teraz nastąpi wreszcie coś ludzkiego.Charlotta zapowiedziała tancerkę Violę.Zrobiła to w krótkich, lapidarnych słowach.- Dotykanie surowo wzbronione - powiedziała i na sali podniosła się pełna oczekiwania wrzawa.Jeden z żołnierzy gwizdnął przeraźliwie.Chudy oficer znowu zadygotał.Żandarm skoczył na salę jak jastrząb.Kiedy jednak chciał ująć gwiżdżącego, natrafił na pełen oburzenia opór.Charlotta uśmiechnęła się z nie ukrywaną ironią.Spodziewała się tego ożywionego zainteresowania.Zanim zeszła ze sceny, spojrzała szyderczo na Kowalskiego, który się natychmiast wytwornie wyprostował; był później niesłychanie zaskoczony, kiedy się sam na tym ruchu przyłapał.Weszła Viola, stanęła w lekko przyćmionym świetle reflektorów.Miała na sobie kostium wyglądający na węgierski czy na coś w tym rodzaju.W każdym razie Bałkany.Strój uzupełniały czerwone buciki.- Wiele tu nie widać - powiedział Kowalski lekko zawiedziony.- Ale to jeszcze przyjdzie.Przecież tańczy kilkakrotnie.Viola hasała z temperamentem po deskach, poruszała żywo rękami i nogami, strzelała oczyma, jasne jej loki fruwały.Kiedy skończyła, widownia rozszalała się.Miało się wrażenie, że belki dygoczą.Viola posyłała ręką pocałunki.W tylnych rzędach trzeba było jednego z szeregowców przytrzymywać siłą.Po Violi wystąpił sztukmistrz-czarodziej Egon i produkował się przez pół godziny.Wysilał się gorliwie, żeby do swych produkcji wciągnąć publiczność, dawał karty do tasowania, rozdzielał pierścionki, szukał chustek, ku ogólnej radości wyciągnął jednemu z płatników złote monety ż nosa.Kiedy jednak Kowalski zdradził chęć wzięcia udziału w jego sztukach, wyłącznie w tym celu, żeby go wystrychnąć na dudka, Egon ominął go w zdecydowany sposób.Później, przy stale wzrastającym entuzjazmie na sali, Charlotta wyrecytowała kilka niemal ordynarnych wierszy Ringelnatza, Liza odśpiewała parę wesołych, szelmowskich piosenek, Viola zaś produkowała się w coraz lżejszych strojach.Entuzjazm nawet w pierwszych rzędach podobny był do orkanu; oklaskom dla kabaretu frontowego "Cztery Pingwiny" nie było końca.Asch wyrwał się z ciżby i wprost przez scenę poszedł do garderoby.Zastał Lizę Ebner siedzącą przed lustrem.Rozczesywała włosy i uśmiechnęła się do niego.- No i cóż? - zapytała z zaciekawieniem.- Podobałam się panu?- Bardzo - odparł Asch z całą szczerością.- Bardzo! Ale teraz musi pani wrócić do swego pokoju.- Muszę? Przecież jesteśmy zaproszeni.- Domyślam się tego! - zawołał Asch.- Ale oczywiście nic z tego nie będzie! Szkoda pani na to.- Pan to mówi poważnie?- Niechże pani idzie ze mną.Odprowadzę panią.- Jeżeli mnie pan odprowadzi, pójdę - powiedziała Liza Ebner i uśmiechnęła się do niego.Włożyła płaszcz, który jej podał.Przy tej okazji straciła nieco równowagę, potknęła się i uchwyciła Ascha.- Uwaga! - powiedział podtrzymując ją.- Pan jest bardzo silny - zauważyła Liza.- Nie za bardzo.Ale wystarczająco silny, żeby przy pani nie osłabnąć.- Naprawdę?- Niechże pani wreszcie idzie!Ledwie opuścili Dom Kultury, zjawił się w garderobie kapitan Witterer.Szukał Lizy Ebner, ale jej nie znalazł.Natknął się przy tej okazji na Kowalskiego, szalejącego ze złości, gdy ów żandarm wpadł na pomysł postawienia mu kilku drażliwych pytań.- Widzieliście pannę Ebner? - zapytał Witterer.Kowalski, który chciał się wcisnąć do potężnie oblężonej garderoby Charlotty, spojrzał na niego błędnym wzrokiem kipiąc z gniewu: - Dlaczego pan kapitan m n i e o to pyta? Niechże się pan zwróci do ogniomistrza Ascha.- Tak uważacie?Kapral Vierbein śledził z wyraźną dezaprobatą zmęczone ruchy poranne "braci sjamskich".Niemal pogardliwie przyglądał się, jak Bartsch i Ruhnau gramolili się ze swych łóżek; otwierali przy ziewaniu gęby od ucha do ucha, a potem kręcili się po izbie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]