Podobne
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Kapitan Hak scr
- 02 Terry Brooks Mroczne Widmo
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Herbert Frank Heretycy Diuny (2)
- Aldiss Brian W Wiosna Helikonii
- Harrison Harry Wojna z robotami
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- beyblade.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy wiedzieli, że takie reguły istnieją.Mieli tylko nadzieję, że bogowie także je znali.- Musi się udać - mruczał Colon.- Wezmę moją szczęśliwą strzałę i w ogóle.Masz rację.Ostatnia beznadziejna szansa zawsze się sprawdza.Inaczej nic by nie miało sensu.Równie dobrze można by nie żyć.Nobby raz jeszcze spojrzał z góry na staw.Po chwili wahania podszedł do niego Colon.Obaj mieli miny ludzi doświadczonych, którzy wiedzą, że można - oczywiście - polegać na bohaterach, na królach, w ostateczności na bogach, ale naprawdę niezawodna jest tylko grawitacja i głęboka woda.- Nie będzie nam potrzebny - oświadczył bohatersko Colon.- Nie przy pańskiej szczęśliwej strzale - zgodził się Nobby.- Właśnie.Ale tak z czystej ciekawości, jak to wysoko, twoim zdaniem?- Powiedziałbym, że ze trzydzieści stóp.Mniej więcej.- Trzydzieści stóp.— Sierżant pokiwał głową.— Też mi się tak wydaje.I jest głęboki, tak?- Słyszałem, że bardzo głęboki.- Wierzę ci na słowo.Chociaż wygląda na zamulony.Nie chciałbym do niego wskakiwać.Marchewa wesoło klepnął go w ramię, niemal spychając z dachu.- Co jest, sierżancie? Chce pan żyć wiecznie?- Nie wiem.Spytaj mnie jeszcze raz za pięćset lat.- Dobrze się składa, że mamy pańską szczęśliwą strzałę.- Co? - Colon zdawał się pogrążony w świecie złych snów na jawie.- Chciałem powiedzieć, że dobrze się złożyło.Została nam tylko ostatnia, jedna na milion szansa; inaczej mielibyśmy poważne kłopoty.- O tak - zgodził się zasmucony Nobby.- Szczęściarze z nas, nie ma co.***Patrycjusz położył się.Dwa szczury podciągnęły mu pod głowę poduszkę.- Na zewnątrz, jak rozumiem, sytuacja jest dość niewesoła - stwierdził.- Tak - przyznał z goryczą Vimes.- Ma pan rację.To najbezpieczniejsze miejsce w całym mieście.Wbił drugi nóż w szczelinę między kamieniami i ostrożnie sprawdził, czy utrzyma jego ciężar.Lord Vetinari przyglądał mu się z zainteresowaniem.Vimes wspiął się już na wysokość sześciu stóp, do poziomu zakratowanego okienka.Teraz zaczął wydłubywać zaprawę wokół prętów.Patrycjusz obserwował go przez chwilę, po czym sięgnął po książkę z niewielkiej półki.Szczury nie umiały czytać, więc jego biblioteka miała nieco barokowy charakter, jednak Vetinari nie należał do ludzi, którzy ignorują nową wiedzę.Odszukał zakładkę między stronami Koronkarstwa przez męki i przeczytał kilka akapitów.Po chwili strzepnął z druku okruchy zaprawy murarskiej i podniósł głowę.- Czynisz postępy? — zapytał.Vimes zgrzytną! zębami i dłubał dalej.Za kratą widział zaśmiecone podwórze, niewiele jaśniejsze niż cela.W rogu wyrastał stos odpadków, jednak w tej chwili wydawał mu się bardzo atrakcyjny.W każdym razie o wiele bardziej niż loch.Uczciwe śmieci były lepsze od tego, co działo się ostatnio w Ankh-Morpork.Miały pewnie znaczenie alegoryczne albo coś w tym rodzaju.Kłuł, dłubał, wybierał.Ostrze noża brzęczało i wibrowało mu w dłoni.***Bibliotekarz w zadumie podrapał się pod pachą.Miał własne problemy.Przybył tu pełen wściekłości na złodziei książek i gniew ten wciąż nie wygasł.Pojawiła się jednak przewrotna myśl, że chociaż przestępstwa przeciw książkom to najgorszy rodzaj zbrodni, zemsta powinna chyba zaczekać.Przyszło mu do głowy, że wprawdzie to, co ludzie robią sobie nawzajem, niespecjalnie go obchodzi, jednak pewne rodzaje działań należy powstrzymywać.W przeciwnym razie sprawcy staną się zuchwali i zaczną postępować tak samo z książkami.Raz jeszcze spojrzał na swoją odznakę i przygryzł ją lekko w nadziei, że stała się jadalna.Trudno zaprzeczyć: miał Obowiązek wobec kapitana.Kapitan zawsze był wobec niego uprzejmy.I też nosił odznakę.Tak.Są takie chwile, kiedy małpa musi zrobić to, co musi.Orangutan zasalutował sprawnie i podążył w mrok.***Słońce wzeszło wyżej, tocząc się przez opary i dym niby zerwany balon.Oddział Straży siedział w cieniu komina, czekał i na różne sposoby zabijał czas.Nobby w zadumie badał zawartość dziurki w nosie, Marchewa pisał list do domu, a sierżant Colon się martwił.Po chwili przesunął się trochę i na głos wypowiedział swoje wątpliwości.- Coś mi przyszło do głowy.- Co takiego, sierżancie? - zainteresował się Marchewa.Sierżant Colon zrobił zbolałą minę.- No.A jeśli to nie jest szansa jedna na milion? Nobby spojrzał na niego zdziwiony.- Co pan ma na myśli?- No wiecie, prawda, rzeczywiście ostatnia rozpaczliwa szansa jedna na milion zawsze się sprawdza, to fakt, jasna sprawa, ale.Zasada jest bardzo, jak jej tam, szczegółowa.Jest?- Pan wie lepiej.- A jeśli to szansa tylko jedna na tysiąc?-Co?- Czy kto słyszał, żeby szansa jedna na tysiąc się sprawdziła? Marchewa podniósł głowę znad listu.- Niech pan nie żartuje, sierżancie — powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]