Podobne
- Strona startowa
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 02 Miłosny fortel
- Stuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
- Anne Emanuelle Birn Marriage of Convenience; Rockefeller International Health and Revolutionary Mexico (2006)
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Long Julie Anne Siostry Holt 03 Sekret uwodzenia
- Long Julie Anne Siostry Holt 01 Piękna i szpieg
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 03 Lekcja miłoci
- Anne Holt Hanne Wilhelmsen 03 mierc Demona
- Anne McCaffrey & Mercedes Lacke Statek ktory poszukiwal
- Werner Carl Heisenberg Fizyka a filozofia (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alu85.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy ocknąłem się następnym razem, pies stał obok i lizał mnie po twarzy.Wyciągnąłem dłoń, dotknąłem ciepłego nosa i roześmiałem się, a potem znowu kaszlałem.Gardło płonęło.Uświadomiłem sobie, że kaszlę już od jakiegoś czasu.Było zupełnie jasno.Cudownie jasno.Dzięki Bogu, nareszcie światłość w tym mrocznym świecie.Usiadłem.Przez chwilę za bardzo kręciło mi się w głowie, żeby racjonalnie odbierać to, co widziałem.Niebo prześwitujące przez okna było idealnie niebieskie, wi-brująco błękitne, a słońce zalewało swym światłem wypolerowaną podłogę.Wspaniały, jasny świat — nagie gałęzie drzew z białymi pokrywami śniegu, ośnieżone dachy naprzeciwko, pokój pełen jaskrawych i lśniących kolorów, ze światłem odbijającym się w lustrze, kryształowym kieliszku na toaletce, mosiężnych gałkach w drzwiach łazienki.— Mon Dieu, spójrz na to, Mojo — wyszeptałem i podbiegłem do okna, żeby je otworzyć.Uderzyło mnie zimne powietrze, ale czy mogło się to liczyć? Wystarczyło spojrzeć na głęboki kolor nieba, płynące po nim białe chmury, bogatą, bujną zieleń wysokich sosen na sąsiednim dziedzińcu.Nagle zacząłem szlochać w nie kontrolowany sposób i równocześnie boleśnie kaszleć.— To cud — wyszeptałem.Mojo trącił mnie, wydając wysoki skowyt.Cierpienia śmiertelnika przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.Dokonała się biblijna obietnica, nie spełniona przez setki lat.ROZDZIAŁ 12W parę chwil po opuszczeniu miejskiego domu i wyjściu w promienne światło dnia wiedziałem, że doświadczenie warte będzie wszystkich prób i cierpień.A żadne ludzkie przeziębienie z osłabiającymi symptomami nie powstrzyma mnie przed swawoleniem w porannym blasku.Mniejsza o irytujące dokuczliwości, których pojawiało się coraz więcej.Ogólna słabość fizyczna doprowadzała mnie do szaleństwa.Stąpałem za M oj o ciężkim, nieomal kamiennym krokiem.Denerwowało mnie, że nie mogłem unosić się w powietrzu.Otwarcie drzwi do sklepu z mięsem wymagało kolosalnego wysiłku.Wszystkie objawy przeziębienia nasilały się z każdą chwilą.Gdy Mojo pochłonął śniadanie w postaci wyproszonych u rzeź-nika okrawków, razem zanurzyliśmy się w świetle dnia.Czułem się pijany wizją słońca opromieniającego szyby okien i mokre chodniki, lśniące lakierem dachy pojazdów, szkliste kałuże roztopionego śniegu, witryny sklepowe i ludzi.tysiące i tysiące szczęśliwych osób pędzących do pracy, w miejsca załatwiania interesów.Jak bardzo różnili się od ludzi nocą.Przede wszystkim czuli się bezpiecznie w świetle dnia, spacerowali i rozmawiali, nie mając się na baczności, prowadząc liczne transakge, które rzadko załatwiają z równym wigorem po zapadnięciu zmroku.Ach, znów mogłem zobaczyć matki holujące w wózkach radosne dzieci i układające owoce w koszach na zakupy.Obserwowałem hałaśliwe wozy dostawcze na pokrytych breją ulicach, gdzie mus-kularni mężczyźni przez tylne drzwi wnosili wielkie kartony i skrzynie z towarami! Patrzyłem na ludzi odśnieżających ścieżki i parapety.Oglądałem kawiarnie wypełnione przyjemnie roztargnionymi istotami spożywającymi wielkie ilości kawy i wonne śniadania, ślęczącymi nad poranną prasą, irytującymi się pogodą lub dyskutującymi o pracy.Zachwycało mnie przyglądanie się grupom dzieci w czyściutkich szkolnych mundurkach, dzielnie stawiających czoło lodowatemu wiatrowi i organizujących zabawy na zalanym słońcem, asfaltowym dziedzińcu.Wielka, optymistyczna energia łączyła wszystkie te istoty.Czułem ją emanującą od studentów spieszących dokądś między budynkami uniwersyteckiej dzielnicy lub zbierających się w ciepłych restauracjach.Jak kwiaty, tak samo ci ludzie otwierali się na światło, przyspieszali kroku i szybciej mówili.A kiedy poczułem żar słońca na twarzy i dłoniach, również się rozwarłem niby pąk.Czułem, że chemia śmiertelnego ciała wysyła odpowiedź, pomimo przeciążenia głowy i uciążliwego bólu w przemarzniętych dłoniach i stopach.Ignorując pogarszający się z każdą godziną kaszel oraz nowe zamazanie wizji, które straszliwie mi dokuczało, zabrałem Mojo na hałaśliwą M Street.Włóczyliśmy się między marmurowymi płytami pamiątkowymi i pomnikami, olbrzymimi, imponującymi biurowcami i rezydencjami, wędrowaliśmy poprzez smutne piękno cmentarza Arlington z tysiącami maleńkich, identycznych nagrobków i odwiedziliśmy elegancki pałac wielkiego generała Konfederacji, Roberta E.Lee.Zaczynałem majaczyć.Bardzo możliwe, że gorączka wzmagała poczucie szczęścia, wywołując senny, oszalały nastrój jak u osoby pijanej lub znajdującej się pod wpływem narkotyków.Nie wiem.Pamiętam tylko, że byłem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy, a świat w dzień nie przypominał świata w nocy.Wielu turystów nie zwracało uwagi na zimno, gdyż podobnie jak ja chcieli obejrzeć sławne miejsca.Delektowałem się w milczeniu ogólnym entuzjazmem przechodniów, uświadamiając sobie, że są tak samo pod wrażeniem rozległych perspektyw stolicy, jak ja pozostają pod urokiem ich zachowań.że radowało ich i podniecało błękitne niebo oraz wiele spektakularnych pomników upamiętniających osiągnięcia rodzaju ludzkiego.— Jestem jednym z nich! — uświadomiłem sobie nagle.już nie Kainem wiecznie żądnym krwi brata.Rozejrzałem się w oszołomieniu.— Jestem jednym z was!Przez długą chwilę wpatrywałem się w miasto z wysokości Arlington, drżąc z zimna, a nawet cichutko łkając z powodu zaskakującego spektaklu; tak zwyczajnego, reprezentatywnego dla zasad wielkiego Wieku Rozumu; i żałując, że nie ma ze mną Louisa albo Davida, czując w sercu ból na myśl o ich dezaprobacie dla tego, co uczyniłem.Och, ujrzałem prawdziwą planetę, żywą ziemię narodzoną dla słońca i ciepła, nawet pod błyszczącą powłoką zimowego śniegu.W końcu udałem się w dół wzgórza.Mojo biegł parę kroków przede mną, a czasami zawracał, by dotrzymać mi towarzystwa.Wędrowałem wzdłuż brzegów zamarzniętego Potomacu, podziwiając refleksy słońca na lodzie i topiącym się śniegu.Już sama obserwacja była zabawna.Popołudniową porą raz jeszcze znalazłem się w marmurowym Jefferson Memoriał, eleganckim i przestronnym, greckiej budowli, na której ścianach wyryto najbardziej uroczyste i wzruszające słowa.Moje serce rosło z dumy, gdy uświadomiłem sobie, że w ciągu tych cennych godzin nie byłem odcięty od wyrażanych tu sentymentów.W rzeczy samej, na jedną krótką chwilę zmieszałem się z tłumem i stałem się nie do odróżnienia wśród innych.To jednak było kłamstwo, czyż nie? Nosiłem w sobie winę.Została na zawsze zapisana w ciągłości pamięci, w nie dającej się zredukować, zindywidualizowanej duszy: Lestat — morderca, Lestat — nocny myśliwy.Pomyślałem o ostrzeżeniu Louisa: „Nie możesz zostać człowiekiem, po prostu zamieszkując w ludzkim ciele!" Widziałem na jego twarzy wyraz smutku i rozpaczy.Jednak, Wielki Boże, jeżeli Wampir Lestat nigdy nie istniał? Jeśli był tylko kreacją literacką, czystym wynalazkiem człowieka, w którego ciele teraz żyję i oddycham? Cóż za piękny pomysł!Przez długi czas stałem na stopniach pomnika ze spuszczoną głową, a wiatr targał moje ubranie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]