Podobne
- Strona startowa
- Dawkins Richard Bóg urojony
- K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia
- Williams Tad Smoczy tron
- ÂŚw. Jan Od Krzyża Dzieła
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan
- Pierumow Nik Ostrze Elfow
- Dav
- McNaught Judith Raj
- Gloria Victis Orzeszkowa
- Gulland Sandra Józefina i Napoleon
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radius.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
." A na koniec, gdy do drzwi odprowadził, powiada jeszcze z melancholijnym wyrazem twarzy: "Ja kocham ludzi, Iwanie Iwanowiczu, i moje serce krwawi, kiedy się im dzieje krzywda, niech pan mi wierzy.Ale to jest wyższy nakaz, wyższy nakaz.Ja poszukuję, że tak powiem, filozoficznych uzasadnień, i często, doprawdy, nie znajduję.Gdybyś pan zaszedł do mnie kiedy, to pogwarzymy o tych problemach, mnie trzeba duszy przyjaznej, towarzystwa człowieka rozumnego, który niejedno przemyślał." No i tak właśnie, jeśli nie gorzej, skończyłaby się nasza sprawa z Moskalem, łaskawa pani.Irma Seidenman słuchała tej opowieści z oddalenia.Teraz, gdy mijał czas, znów była bliżej klatki na alei Szucha, tej nocy wielkiego rachunku i oczekiwania.Dlatego zapewne, gdy M~uller skończył, rzekła:- A jednak tamci są inni, nie do porównania.Najbardziej boję się gestapo.- Trudno zaprzeczyć, łaskawa pani - odparł M~uller.Chciał jeszcze coś dodać, ale umilkł.Prąd przykrych myśli ogarnął go i porwał z sobą.Były to myśli bolesne, ponieważ odczuwał więź z Niemcami, swoją niemieckość, jak nigdy dotąd.Jej ciężar go przygniatał.Brak nam szczypty szaleństwa, myślał, jesteśmy tak bardzo trzeźwi.Może dlatego odszedłem tutaj, pomiędzy Polaków, bo zawsze była we mnie taka szczypta szaleństwa, jakiś galop wyobraźni, czego nie doświadcza prawdziwy Niemiec.Tknięty szaleństwem przestaje być Niemcem, wyrzeka się swojej krwi i gleby.Być lepszym w każdej dziedzinie, być niedoścignionym - oto niemiecka ambicja.Najpiękniej komponować, najwydatniej pracować, najmądrzej filozofować, najwięcej posiadać, najsprawniej zabijać! No, tak - myślał z goryczą i bólem - ale przecież to właśnie jest najprawdziwsze szaleństwo.Nie jest żadnym szaleństwem swawola myśli i uczynków, życie jak taniec albo jak śpiew.W trzeźwej ambicji, w nieznużonym staraniu o pierwszeństwo we wszystkim tkwi niemiecki szał.Ta kobieta ma rację.Nie istnieje nic bardziej okrutnego.Żadna moskiewska hipokryzja nie może się równać z tą prostolinijną, rzetelną pasją przewodzenia, która napiętnowała umysł niemiecki.Ona ma rację.Obłuda Moskala jest straszna i niszcząca, ale przecież nigdy nie jest doskonała, zawsze można tam znaleźć jakąś rysę, pęknięcie, przez które sączy się odrobina zwykłej, ludzkiej duszy.Jeśli historia nałoży kiedyś na Niemców obowiązek hipokryzji, staną się najdoskonalszymi hipokrytami pod słońcem.Panie Boże, ileż musi wycierpieć Niemiec taki jak ja, Niemiec niedokończony, całkiem nie po niemiecku ukształtowany, z jakimś felerem w sercu, który to wszystko widzi przez słowiańskie doświadczenie, taki Niemiec zarażony błogosławioną chorobą polskości, która w tym właśnie jest piękna, że niedoskonała, niedokończona, niepewna, poszukująca, rozwichrzona, kapryśna, nieokiełznana, całkiem jak wariat, prowadzony za rękę przez anioła.- Zapewne ma pani rację - powiedział do Irmy Seidenman, która zresztą myślami była gdzie indziej i wcale nie słuchała jego głosu - zapewne ma pani rację, bo u Moskala brakuje perfekcji, zawsze mu czegoś niedostaje, zawsze czegoś zaniedba, więc całe to staranie o niepodzielną władzę nad człowiekiem okaże się na koniec bezowocne.Ale najgorsze, że wy zawsze tutaj będziecie pomiędzy młotem i kowadłem.Pochylony nad stolikiem, nagle dziwnie postarzały i markotny, uprzytomnił sobie, że oddał wielki kawał życia sprawie, która nie ma szans.Nie trapił się własną przyszłością, ale przyszłością tego kraju, z którym związał wszystkie nadzieje młodości i wieku dojrzałego.Osobisty los wydał mu się nagle niegodny uwagi.I nie pomylił się.Opatrzność okazała się dla niego dość łaskawa.Jesienią roku 1944 znalazł się w ruinach miasta.Słyszał coraz donośniejsze dudnienie rosyjskich dział z drugiej strony Wisły i bał się nieopisanie spotkania z tymi, którzy znów, jak przed trzydziestu laty, powiedzą doń z obłudnym uśmiechem: "No coż, Iwanie Iwanowiczu, oto wróciliśmy na stare śmiecie." Ani przez chwilę nie wierzył w przeobrażenie rosyjskiej duszy, rosyjski komunizm, rewolucyjny kształt Rosji.Komunizm był mu obcy, a nawet odrażający, bo po pierwsze w jego socjalistycznym umyśle pozbawiony był wszelkich rozumnych związków z ruchem robotniczym, takim, jaki znał od młodości, kochał i szanował, a po drugie komunizm ten skażony był duchem rosyjskim, była to nade wszystko Rosja, tyrańska, mroczna i nieokiełznana, z jej azjatyckim stosunkiem do człowieka, rabskim stosunkiem do świata, tajemniczą melancholią i okrucieństwem.Uszedł więc M~uller z Warszawy i Polski nie dlatego, że czuł się Niemcem, związanym z Rzeszą Niemiecką Adolfa Hitlera, ale powodowany ślepym lękiem przd Moskalami, Sybirem, knutem i niewolą.Wiele jeszcze przeżył i wycierpiał, już jako stary człowiek, odarty z wszystkich złudzeń, rozbitek bez ojczyzny, rzucony w obce krajobrazy.W Łodzi zostawił groby swych niemieckich rodziców, a także polskich i żydowskich towarzyszy.Był tym bardziej samotny, że nie znajdował wspólnoty z innymi Niemcami, którzy uchodząc w tej wędrówce ludów, w następstwie nowego podziału Europy, przesuwającego granicę państw, jak się przesuwa meble w mieszkaniu, osiedli na koniec w Bawarii.Ci wszyscy, którzy uważali się za wypędzonych ze swych domowych pieleszy, czuli się nadal Niemcami, nade wszystko zaś Niemcami skrzywdzonymi, czego M~uller do końca swych dni nie akceptował, bo sam czuł się tylko po trosze Niemcem, a po trosze nadal Polakiem.Swoim niemieckim ziomkom współczuł niekiedy, ale ich nie rozgrzeszał i nie uważał za ofiary biegu historii, lecz za ludzi współodpowiedzialnych za Hitlera i to całe nieszczęście, jakie w następstwie wojny spotkało Europę.Żył więc samotnie, po kilku latach biedy już bez trosk materialnych, lecz milczący i nie rozumiany, wciąż z głową obróconą ku Polsce, której nowe cierpienia przejmowały go smutkiem.Czuł się bezradny i wyszydzony przez bieg wydarzeń, wrak, który osiadł na mieliźnie, daleko od macierzystego portu: Polacy, z którymi się stykał po wojnie, nie znali go, nie byli więc wcale wylewni, ani tym bardziej przyjaźni.Przychodziły noce, kiedy M~uller gorąco pragnął wrócić do swej niemieckości, w niej odnaleźć pociechę i ukojenie.Gromadził wtedy skrzętnie w wyobraźni wszystkie polskie niedostatki i przywary, polskie grzechy i głupstwa.Mógłby sporządzić długą ich listę, jak każdy człowiek, który tę Polskę głęboko pokochał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]